Kolekcja gier otome, świąteczne porządki i rozkład jazdy na nowy rok


Cześć! Choć za oknem wczesna wiosna, naprawdę mamy już końcówkę roku. Lada chwila święta, sylwester i początek nowego rozdziału w moim życiu, a przy okazji bloga. Wiem, iż ten rok nie należał do "obfitych", jeśli chodzi o nowe materiały, ale dziękuję że pozostaliście ze mną i wbiliście dwadzieścia tysięcy wyświetleń! Coś niesamowitego! Nie pozostaje mi nic innego, jak kontynuować przygody z grami otome i dzielić się wrażeniami z wami na blogu! Obiecuję, że Otome Explorer nie zostanie ponownie zaniedbany.

Dzisiaj chciałabym podzielić się z wami pewnymi przemyśleniami na temat bloga i, co w związku z nimi postanowiłam. Aby jednak nie było zbyt nudno, przy okazji przedstawię moją kolekcję gier otome, która bardzo się rozrosła na przestrzeni ostatnich dwóch/trzech lat. Zaczynając od samego początku:

Rok 2015/2016         

Z pierwszą grą otome (oryginalne Hakuoki na psp) miałam styczność jakoś w połowie 2015 roku. Często o tym wspominałam, lecz się powtórzę - kiedyś, gdy jeszcze byłam fanką mangi i anime, natrafiłam na visual novel Fate/Stay Night [Realta Nua]. Mechanika powieści wizualnej bardzo mi przypadła do gustu i zaczęłam drążyć gatunek. Szybko jednak zauważyłam, iż angielskich lokalizacji jest jak kot napłakał. Ostatecznie, spośród niewielu tytułów dostępnych na konsole udało mi się znaleźć jeden, który z marszu mnie zainteresował - Hakuoki ~Demon of the Fleeting Blossom~. Hakuoki poznałam jeszcze wcześniej za sprawą anime (które, swoją drogą, było bardzo średnie) i choć nie pamiętałam z niego wiele, postanowiłam dać grze szansę. Swoją kopię na psp ściągnęłam z ebaya za jakieś grosze, a ponieważ byłam na ostatnim roku studiów licencjackich (filologia angielska) nie miałam żadnych problemów z językiem. Z perspektywy czasu cieszy mnie, iż to Hakuoki było moją pierwszą grą otome, gdyż wysoka jakość produkcji wyrobiła we mnie pewne gusta.

Recenzja Hakuoki ~Demon of the Fleeting Blossom~















Rok 2016 stał dla mnie pod znakiem PS Vity. Jesienią 2015 roku na rynek amerykański wyszły kolejne dwie otome: Norn9 oraz Code; Realize ~Guardian of Rebirth~. Wciąż będąc pod wrażeniem jakości Hakuoki, sprawiłam sobie kieszonsolkę (która okazała się jednym z lepszych zakupów). Obie gry, choć nie bez wad, zamieniły moje zainteresowanie grami otome w pasję. Wkrótce potem zakupiłam Amnesię; Memories (wpierw na PC, ale granie na komputerze było i jest dla mnie niekomfortowe). Ten tytuł już wywołał we mnie mieszane uczucia i do dzisiaj uważam go za jedną z gorszych produkcji Otomate. Niesmak po Amnesii osłodził mi genialny Sweet Fuse. Niestety, posiadam tylko edycję cyfrową - sprowadzenie fizycznej kopii ze Stanów to wydatek grubo ponad 200 zł. i nie jestem na tyle szalona, aby dać tyle za grę, którą ukończyłam wzdłuż i wszerz.


Rok 2016 to również jedna z gorszych inwestycji - beznadziejna kolektorka Hakuoki ~Stories of the Shinsengumi~ na ps3, którą kupiłam ze względu na dodatkową zawartość na dysku. O ile sama gra to ulepszona wersja oryginału na psp i absolutnie nie żałuję jej zakupu, tak edycja kolekcjonerska woła o pomstę do nieba. Pociesza mnie jedynie fakt, że kosztowała mniej niż edycja standardowa (widać nikt jej nie chciał).

Unboxing edycji kolekcjonerskiej Hakuoki ~Stories of the Shinsengumi~

Rok 2017              

Rok 2017 to czas przepychu. Niestety, mam skłonności do chomikowania i zagracania pokoju niepotrzebnymi rzeczami, stąd masa gier otome kupionych/sprowadzonych w tym roku. Przy importowaniu wydań japońskich kieruję się jedną zasadą - gra musi mieć angielską lokalizację, oficjalną lub fanowską, stąd zatem zakup Toki no Kizuna, Nise no Chigiri, Princess Arthur, Hiiro no Kakera 4 (zostawiona w akademiku) oraz Reine des Fleurs. Pozostałe edycje limitowane jak fan dyski oraz prequel Hakuoki to już fanaberia i z perspektywy czasu trochę żałuję ich zakupu. W tym miejscu ponownie chciałabym podziękować Ranowi za pomoc z sprowadzaniu gier oraz podarunek w postaci japońskich wydań Vitamin X to Z, Vitamin Revolution, La corda d'oro oraz Harukanaru Toki no Naka de 2. Niestety, mimo najszczerszych chęci i godzin spędzonych nad przeczesywaniem neta, nie jestem w stanie zagrać w żaden z tytułów - dwa z nich są niemożliwe do przejścia bez znajomości japońskiego (występują w nich testy z losowymi pytaniami), a do dwóch kolejnych nie znalazłam streszczeń fabuły. Rozpakowanie oraz więcej informacji o poniższych grach pod tym linkiem.


Wracając do angielskich lokalizacji, Aksys Games oraz Idea Factory Int. wydali w sumie aż cztery gry: odświeżoną wersję Hakuoki (pierwszą część całości), Period: Cube, Collar x Malice oraz Bad Apple Wars. Oprócz BAW (które kupiłam na premierę, ale ukończyłam już w następnym roku) udało mi się przejść je wszystkie. Spośród masy innych, mniejszych gier otome, które ukończyłam w 2017 roku chciałabym wyróżnić znakomitą Toki no Kizunę. Chociaż tytuł w języku angielskim został wydany jedynie na urządzenia mobilne (bez voice actingu), ja przechytrzyłam system i grałam symultanicznie na tablecie (po angielsku) i psp (po japońsku). Wiem, że brzmi to głupio i niewygodnie, ale warto było się przemęczyć.


Nie żałuję również zakupu kolektorki Hakuoki: Kyoto Winds. Chociaż cena nie napawała optymizmem, zawartość pudełka zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. Limitka Stories of the Shinsengumi nie dorasta jej do pięt ;)



Rok 2018             

2018 był wyjątkowym rokiem dla fanów gier otome. Aż sześć (!) nowych lokalizacji pojawiło się na rynku: Code; Realize ~Future Blessings~, Hakuoki: Edo Blossoms, Psychedelica of the Black Butterfly, 7'Scarlet, Psychedelica of the Ashen Hawk oraz niedawno udostępniona London Detective Mysteria. Z powodu pisania i obrony pracy magisterskiej, trochę zajęło mi skończenie ich wszystkich (poza Mysterią), ale ostatecznie misja zakończyła się sukcesem - nie tylko zostałam magistrem i zdążyłam ograć nowości, ale nawet nadrobiłam Bad Apple Wars oraz Princess Arthur (również ukończona symultanicznie na tablecie oraz psp).


W pierwszej połowie roku do mojej kolekcji trafiły cztery (!) edycje kolekcjonerskie: Amnesia; Memories, Hakuoki: Edo Blossoms oraz dwie limitki Code; Realize. Mój chłopak do dziś wypomina mi zakup obu edycji limitowanych C;R zamiast jednej (zawartość jest praktycznie ta sama), ja jednak nie mam sobie nic do zarzucenia - na pewno ogram oryginał i sequel jeszcze raz na przed premierą Wintertide Miracles, a poza tym limitka była niewiele (40 zł.) droższa od standardowej edycji.


To tyle, jeśli chodzi o fizyczne kopie gry. Jak nietrudno się domyślić, moje konto Steam jest po brzegi zapchane mniejszymi i większymi tytułami, nie uważam ich jednak za część kolekcji, a dostęp lub usługę. Z tego samego powodu pominęłam w swoim wywodzie większość tytułów dostępnych wyłącznie w cyfrowej dystrybucji.
 


~Świąteczne porządki~


Długo zastanawiałam się nad przyszłością bloga. Na samym początku, gdy strona zwierała tylko kilka materiałów byłam przekonana, że Otome Explorer to "moje podwórko" i mogę wrzucać na niego wszystko, co tylko zechcę; stąd masa materiałów o książkach, gadżetach, czy newsach. Dzisiaj, gdy OE ma już ponad 70 opublikowanych postów widzę, iż moje dobre chęci do zróżnicowania treści wywołały tylko niepotrzebny chaos. Zatem, wraz z nadejściem nowego roku postanowiłam pozbyć się części materiałów i zakładek oraz ograniczyć się do publikacji treści wyłącznie na temat gier otome oraz visual novel. Do kosza idzie cała "biblioteczka", niepewny jest również status "light novels" (pisanie o nich sprawia mi przyjemność, ale ewidentnie nie jesteście nimi zainteresowani). Unboxingi zostaną nietknięte, gdyż i tak pojawiają się sporadycznie. Publikację newsów pozostawiam innym stronom i fanpejdżom, nie omieszkam natomiast zrobić przeglądu w razie zapowiedzi kilku tytułów jednocześnie. Podsumowując, od nowego roku na blogu będą pojawiać się wyłącznie recenzje/przemyślenia na temat gier otome i visual novel. 

Usunięte zostaną również materiały w języku angielskim. Romansowanie z bilingwalizmem nie wyszło blogowi na dobre, dlatego postanowiłam zrobić z tym porządek. Mam dalekosiężne plany dotyczące anglojęzycznych tekstów, jednakże moim priorytetem na ten moment jest systematyczna publikacja nowych recenzji.


~Rozkład jazdy na nowy rok~


Rzadko, a w zasadzie nigdy nie planuję z góry publikacji , tym razem jednak chcę zrobić wyjątek. Oto recenzje, które na 100% ukażą się w najbliższych miesiącach:

Koniec grudnia: Psychedelica of the Ashen Hawk

Styczeń: Code; Realize ~Future Blessings~
                  Danganronpa: Trigger Happy Havoc

Luty: Code; Realize ~Wintertide Miracles~ [premiera]

Marzec: Steins; Gate: Elite [premiera]

W styczniu oraz lutym pojawią się również dwa giveawaye. Stay tuned!



[Recenzja VN] Steins; Gate 0 ~Cierpienia starego Rintaro~



Pierwszy Steins; Gate to najlepsza visual novel, w jaką przyszło mi zagrać. Pomimo pojedynczych elementów, które akurat mi nie przypadły do gustu, produkcji nie można odmówić opowiedzianej po mistrzowsku opowieści, pełnej napięcia fabuły z zaskakującymi zwrotami akcji, horrorowego klimatu w dalszych partiach gry, sympatycznych, wielowymiarowych bohaterów oraz wzruszającego zakończenia idealnie spajającego przygody Rintaro w całość. Jedynka zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie, że obawiałam się, jak twórcy podejdą do kwestii sequelu; w końcu historia jest zamknięta od A do Z i jej dalsze rozwijanie mogłoby jej tylko zaszkodzić. A jednak, nowa opowieść zaprezentowana przez 5.pb games okazuje się być nie tylko idealnym dopełnieniem oryginału, ale i bardzo dobrym tytułem samym w sobie.

Na samym początku chciałabym zaznaczyć, iż Steins; Gate Zero nie jest do końca sequelem. Tak, gra powstała później, jednakże zaprezentowane wydarzenia nie następują po oryginalnych przygodach Rintaro ani ich nie poprzedzają. Nie jest to również spin-off, gdyż nasz szalony naukowiec i spółka są nadal w centrum zainteresowania. "Alternatywna historia" już bardziej oddaje ducha produkcji, tyle że jest jak najbardziej kanoniczna. Co zatem pozostaje? Cóż, najłatwiej chyba przejść do konkretów i powiedzieć, że Zero przedstawia losy protagonisty w trakcie trwania oryginału, a dokładniej jego życie po utracie ukochanej i mozolne wstawanie z kolan.

Historia Zero rozpoczyna się w momencie, gdy Rintaro uświadamia sobie, iż uratowanie Kurisu jest niemożliwe. W pierwszym Steins; Gate bohater pada na kolana w rezygnacji, ale z beznadziei wyciąga go nagranie od samego siebie z przyszłości. Starszy Rintaro, który poświęcił życie na doskonalenie planu odzyskania swojej ukochanej, wysyła młodszej wersji sposób, jak nie dopuścić do śmierci dziewczyny. Dalsze zmagania bohatera z prawami wszechświata są już nam dobrze znane, dlatego Zero skupia się właśnie na Rintaro z przyszłości.


Grudzień 2010 roku, pięć miesięcy po śmierci Kurisu. Rintaro, już nie szalony naukowiec, a wrak człowieka, przybywa na seminarium doktora psychofizyki Alexisa Leskinena, który razem z Kurisu pracował nad dygitalizacją ludzkich wspomnień. Leskinen oraz jego asystentka, Hiyago Maho, ogłaszają światu swój niebywały wynalazek - Amadeus, sztuczną inteligencję stworzoną na bazie wspomnień. Odkrycie zbiera u zebranych mieszane opinie, ale Rintaro, wiedząc iż Kurisu brała udział w projekcie, postanawia zgłębić temat. Bohaterowi udaje się porozmawiać z doktorem i, powołując się na znajomość z Kurisu, otrzymuje dostęp do Amadeusa celem jego testów. Przybywszy do placówki badawczej, Rintaro staje oko w oko ze sztuczną inteligencją, która, jak się okazuje, została zbudowana na bazie wspomnień jego zmarłej ukochanej.

Spotkanie z cyfrową wersją Kurisu to tylko początek nowych przygód bohatera. Kolejne wydarzenia obfitują we wszystko, co znamy z pierwszego Steins; Gate plus jeszcze więcej pościgów, wybuchów i spisków międzynarodowych. Rintaro, mimo niechęci do ponownego uruchomienia wehikułu czasu, zostaje ostatecznie zmuszony do podróży między liniami czasowymi i szukania sposobu na niedopuszczenie do wybuchu trzeciej wojny światowej. Rezultaty jego działań będą różne, ale pełna wybojów droga bohatera nauczy go, iż wyroki wszechświata nie są absolutne.


W przeciwieństwie do poprzedniczki Zero koncentruje się na dwóch, przeplatających się wątkach jednocześnie: pierwszym jest Amadeus, jego relacja z Rintaro i koleżanką Kurisu po fachu, Hiyago Maho, oraz międzynarodowy spisek. Drugim, wędrówka protagonisty po liniach czasowych i kwestia nadchodzącego kataklizmu. Twórcy trafnie przewidzieli, że mózg prostego gracza nie wytrzyma takiego natłoku informacji, dlatego podzielili grę na dwie ścieżki, jedną rozwijającą wątek Amadusa i drugą opowiadającą o podróżach w czasie. Obie historie stoją na najwyższym, steinsgate'owym poziomie, aczkolwiek tylko jedna z nich jest kanoniczna. Oprócz dwóch głównych wątków w tle przewija się masa pomniejszych, w tym kilka związanych z nowymi postaciami. Wszystkie one, złączone do kupy, tworzą ogromny kłębek fabularny, niełatwy, czy wręcz niemożliwy, do rozplątania samemu. Rezultat tak skomplikowanej opowieści jest oczywisty: dla jednych fabuła wyda się niezrozumiała i niepotrzebnie zagmatwana, gdy inni z wypiekami na twarzy będą szukać zależności i łączyć fakty. Ja należę do tej drugiej grupy i interpretacja historii sprawiła mi masę frajdy, aczkolwiek również posiłkowałam się tekstami na fanowskiej wiki.

Sama opowieść prezentuje się nie gorzej od poprzedniczki. Zarówno S;G, jak i Zero to przykłady najwyższego poziomu narracji wśród visual novel - historia jest mroczna i zawiła, pełna zagadek, scen akcji i zwrotów fabularnych, Podczas swojej wędrówki Rintaro doświadcza najgorszych rezultatów swoich wyborów, od utraty przyjaciół w zarzewiu wojny, aż po otarcie się o śmierć. Co do tego ostatniego, w przeciwieństwie do oryginału protagonista w Zero jest bezpośrednio wystawiony na niebezpieczeństwo - gdy w S;G Rintaro jest głównie (bezsilnym) obserwatorem, tutaj bohatera nie chroni nic poza instynktem przetrwania. Świat Zero jest dla mężczyzny zdecydowanie surowszy, co doprowadzi do wielu sytuacji bez wyjścia. Poczucie beznadziei potęguje jeszcze fakt, iż Rintaro nie jest jedynym posiadaczem wehikułu czasu - jak się szybko dowiemy, ktoś jeszcze manipuluje wydarzeniami na swoją korzyść.













Pod względem fabularnym Zero to godny następca oryginału, sprawa wygląda jednak inaczej pod względem kreacji bohaterów. Tutaj, niestety, mam już mieszane uczucia. Podczas, gdy starszy, Rintaro to absolutny fenomen, tak u pozostałych bohaterów (poza nową obsadą) nastąpił wyraźny downgrade. Ale, zaczynając od pozytywów:

Wydarzenia pierwszego Steins; Gate zostawiły na Rintaro poważne blizny. Mężczyzna to nie tyle cień samego siebie, co duch, puste ciało, w dodatku chorujące na PTSD. Bohater nie może uwolnić się z przeszłości; nie potrafi zapomnieć i ruszyć dalej. W swojej głowie cały czas przeżywa wydarzenia sprzed pół roku, a gdy jego umysł na chwilę się oczyści, najmniejsza rzecz potrafi przywrócić traumatyczne wspomnienia. Jego alter ego, szalony naukowiec Hououin Kyoma, już nie istnieje, tak samo jak dawne ambicje i marzenia. Można się sprzeczać, że Rintaro nie do końca zatracił się w beznadziei (wszakże mężczyzna dąży do zostania przyjętym na uniwersytet, na którym studiowała Kurisu, aby kontynuować jej badania), moje interpretacja jest jednak inna. Równie dobrze protagonista chce być zwyczajnie blisko swej ukochanej, nawet po jej śmierci. Dlatego podąża jej tropem, szukając śladów, jakie pozostawiła w tym świecie. Echa jej egzystencji. Spotykając wspólnych znajomych i widząc rezultaty jaj badań, Rintaro może przez chwilę żyć w iluzji, że Kurisu nigdy nie przestała istnieć.

Kreacja starszego, nękanego przez wspomnienia, zniszczonego Rintaro jest rewelacyjna. W recenzji Steins; Gate wspominałam, iż bohater jest najciekawszy i najsympatyczniejszy, gdy jest zwyczajnie sobą, a nie sztucznie wykreowaną, komediową kreskówką. W Zero twórcy poszli o krok dalej - Rintaro w swojej starszej wersji jest nie tyle naturalny, co aż nagi. Jako gracze widzimy całe jego cierpienie, traumę, rozpacz i wszystkie inne emocje, które okazujemy tylko w chwilach słabości.  Widok ten, choć budzący litość i ściskający ze serce, przypomina prawdziwego człowieka z krwi i kości. Czy mogłoby być lepiej? Nie sądzę.











Niestety, nie wszystkie postacie zostały napisane tak dobrze jak protagonista. Pozostała część ferajny to solidni, wielowymiarowi bohaterowie, jednak niektóre kreacje zaliczyły ogromny downgrade. I tak np. Daru z ekscentrycznego, ale utalentowanego hakera stał się... zwykłym idiotą. Z jakiegoś powodu zmieniono nawet ton jego głosu, przez co z jego ust toczą się głównie jęki, przypominające stereotypową osobę upośledzoną umysłowo. W oryginalnej wersji Daru był dziwny i obleśny, lecz zawsze mówił do rzeczy i budził respekt wiedzą w danych tematach. Tutaj, jest po prostu przykry. Rozumiem, że z założenia bohater miał być comic reliefem, ale po drodze coś bardzo poszło nie tak.

Plejada nowych bohaterów prezentuje się już znacznie lepiej. Choć debiutów jest całkiem sporo, nie czuć iż żadna z ról jest przypadkowa i niepotrzebna. Kilka z nich również może wywołać poważny mętlik w głowie; w końcu ich dzieje zmieniają się wraz z działaniami bohatera. Moją faworytką w tej kwestii jest podróżniczka w czasie Kagari, która z jakiegoś powodu do złudzenia przypomina Kurisu. Przypadek, czy intencja twórców? Cóż, prawda okazuje się bardziej zagmatwana...

Ciekawym aspektem jest strona graficzna sequelu, całkowicie inna od oryginału. Kanciaste kontury, nieproporcjonalne ciała, wielkie oczy z charakterystycznymi spiralami zniknęły na rzecz bardziej klasycznych wizerunków postaci. Co dziwne, sporo grafik z poprzedniczki ostało się w sequelu, szczególnie tych nawiązujących do wydarzeń sprzed pół roku. I tak, np. Kurisu w większości gry występuje w niezmienionej wersji. Zmianę stylu najlepiej obrazuje jedna ze scen, w której Rintaro zauważa podobieństwo w wyglądzie Kagari do swojej zmarłej ukochanej.











Spotkałam się ze skrajnymi ocenami nowego stylu graficznego - jedni go krytykują za "tani" wygląd i podobieństwo do kreski typowej dla anime, drudzy chwalą za idealne oddanie ponurego klimatu produkcji. Osobiście, pierwsza styczność z grafiką Zero była dla mnie szokiem, jednakże szybko się do niej przyzwyczaiłam. Z biegiem czasu stwierdzam nawet, iż niektóre postacie wyglądają lepiej niż w poprzedniczce - na plus zaliczam Rintaro (który przygarbiony wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy, i tak miało być!) oraz  Suzuhę, która z nowym stylem graficznym zyskała trochę powagi.

Nie jestem natomiast do końca przekonana, co do mieszania starego stylu graficznego z nowym. O ile taki zabieg da się uzasadnić (przedstawianie wydarzeń z przeszłości), tak taka mieszanka zwyczajnie wygląda źle.

Mechanika Zero nie odbiega zbytnio od tej zaprezentowanej w poprzedniczce, tj. Rintaro ponownie używa swojej komórki, aby sterować biegiem wydarzeń. Poza sztywnym podziałem na dwie ścieżki, Amadeusa oraz podróży w czasie, nie zmieniło się nic. Warto jednak wspomnieć, iż wybory dokonywane przez bohatera są bardziej niejednoznaczne - podczas, gdy w S;G mieliśmy jasny wybór, czy coś zmienić, czy nie, tutaj zdarzy nam się o czymś zadecydować, nie znając żadnej z konsekwencji.












Przejście gry z dwoma ścieżkami i wszystkimi zakończeniami zajęło mi ok. 30 godzin, czyli tyle samo, co oryginalnego Steins; Gate. Obie historie spodobały mi się w równym stopniu, głównie za sprawą intensywności wydarzeń i licznych scen akcji. Jeśli narzekaliście na ślimacze tempo oryginału, nie przejdźcie obojętnie obok sequelu! W Zero co chwilę coś się dzieje, a im dalej, tym fabuła coraz bardziej przyspiesza. Zapewniam, że od początku do końca nie będziecie się nudzić!

Ostatecznie, nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, czy bardziej lubię jedynkę, czy Zero. Choć oryginalne Steins; Gate jest spójną historią, Zero idealnie ją rozwija i dopełnia. Także, podsumowując, obie produkcje są wyjątkowe na swój sposób i razem tworzą jeden długi tytuł. Oczywiście gorąco polecam i jednocześnie ostrzegam, iż bez poznania jedynki, nie ma sensu rozpoczynać zabawy z sequelem.

P.S. Europejska kopia gry na PS Vitę zawiera błąd - ilustracje w galerii są w małym rozmiarze i rozmazują się po bokach. Bug naprawia najnowsza łatka, ta jednak z kolei usuwa wszystkie dotychczasowe sejwy i przestawia domyślne ustawienia m.in. głosy postaci. Radzę zatem zaktualizować grę przed jej rozpoczęciem.


~Galeria~



***


Znalezione obrazy dla zapytania steins gate zero box

Szczegóły wydania:
Deweloper: 5pb.
Wydawca: PQube
Data wydania: 25.11.2016
Gatunek: visual novel
Platforma: PC, PS3, PS4, PSV
Voice acting: tak
Animacje postaci: tak

Edycja pudełkowa: sklepy internetowe
Edycja cyfrowa: PSN, Steam




Recenzja | How to Fool a Liar King


Po dłuższej przerwie wracamy do krainy Eroolia, miejsca akcji gry How to Take of Your Mask. Co prawda, mój powrót do tej głupiutkiej, ale sympatycznej serii nie miał nastąpić tak prędko (bo wciąż czeka na mnie masa dłuższych, lepszych produkcji), tak się jednak złożyło, iż w natłoku zajęć i innych hobby musiałam zdecydować się na krótszą przygodę. Cóż, oto ona.







How to Fool a Liar King to drugi tytuł w serii Eroolia i kontynuacja niedawno recenzowanej gry How to Take off Your Mask. W przeciwieństwie do jedynki A Liar King nie skupia się na prostych ludziach jakimi byli Lillia i Ronan, a na wielkiej polityce i problemach natury królewskiej. Akcja sequelu rozgrywa się bezpośrednio po wydarzeniach z poprzedniczki: Eroolia, królestwo zamieszkałe przez ludzi, nadal zmaga się z problemami wewnętrznymi, a Laarz, kraina lukrecji, wciąż pozostaje zagadką. Status quo jednak zmienia spotkanie króla darmozjadów z księżniczką kung fu.

Regina, mieszkanka krainy Ozzwa, w tajemniczy sposób ląduje w państwie Eroolia, a dokładniej gdzieś w lesie na obrzeżach cywilizacji. Chwilę później spotyka trójkę dobrze znanych nam mężczyzn: Juliego, Ronana i Marsa, zmierzających do Laarz, miasta lukrecji. Dziewczyna, która okazuje się być mistrzynią sztuk walki, dołącza do drużyny i wraz z pozostałymi kontynuuje wędrówkę do stolicy ludzi-kotów.

Wstęp do historii How to Fool a Liar King może wydawać się banalny i naiwny, ale jak się szybko przekonamy, zagadkowe przybycie Reginy do Eroolii okazuje się nie być przypadkiem. Bohaterka wpadła w oko magicznie uprzywilejowanej osobie na kocim tronie, która, z jakiegoś powodu, chce dziewczynę zmusić namówić do małżeństwa. Propozycja ta jednak stoi w sprzeczności z rodzącym się w Reginie uczuciem do Juliego; mimo okropnego pierwszego wrażenia, jakie mężczyzna wywarł na niej, bohaterka nie może wybić go sobie z głowy. W scenie konfrontacji obu stron dziewczyna stoi przed niełatwym wyborem: albo pozostanie wierna swoim towarzyszom, albo tymczasowo dołączy do osoby, która ją tu magicznie przywołała. Decyzja oczywiście należy do gracza i to od nas zależy, jak potoczą się losy Reginy.

How to Fool a Liar King przedstawia nam nową bohaterkę, Reginę, pochodzącą z oddzielonego od Eroolii  morzem państwa Ozzwa. O protagonistce z początku wiemy niewiele; z jej dialogów wynika, iż dziewczyna stara się usamodzielnić od starszego brata i ojca, a jej ojczyzna słynie ze sztuk walki, w których Regina okazuje się być mistrzynią. Ta umiejętność zresztą, poza zabiegiem humorystycznym, przyciąga uwagę Juliego, który oferuje bohaterce posadę ochroniarza w trakcie drogi do Laarz.

Regina jest nie tyle sympatyczna, co jej kreacja idealnie wpisuje się do konceptu gry. Podobnie było zresztą z Lilią, protagonistką How to Take off Your Mask, która ze swoim wybuchowym, surowym charakterem, przeplatanym jej słodkim i dziecinnym alter ego, miała służyć narracji, a nie odwrotnie. Tutaj praktycznie bez zmian powtórzono ten zabieg. Regina jest szczera, bezpośrednia i nie owija w bawełnę. Dodatkowo, jest podejrzliwa i wykazuje brak zaufania w początkowych relacjach z nowo poznanymi towarzyszami. Jej charakter zatem idealnie kontrastuje z Julim, który z postaci pobocznej w HtToYM awansował na drugiego, męskiego bohatera. W jego kreacji, jednakże pojawia się pewien problem...

Juli obok Babci i Marsa był, moim zdaniem, najciekawszą personą w HtToYM i bardzo ucieszył mnie powrót bohatera w większej roli. Nasz różowogłowy w poprzedniczce przedstawiony został jako zabawny, lekkoduszny, ale i kompetentny władca. Do pewnego stopnia był mentorem, dużo wiązało się z nim wątków humorystycznych, jednakże przede wszystkim Juli był osobą dwulicową - z jednej strony dobrze życzył Lilii i pomagał jej w rozterkach sercowych, z drugiej bezczelnie nią manipulował i wykorzystywał determinację dziewczyny do własnych celów. Jego zachowanie i stosunek do, jakby nie patrzeć, poddanych miał sens - przyjaźń swoją drogą, ale dobro państwa jest najważniejsze. W sequelu miałam nadzieję zobaczyć więcej tego samego, w większej skali i próbę wyjaśnienia, dlaczego Juli jest, jaki jest i czy to w zasadzie moralne tak traktować innych. Niestety, mężczyzna, którego dobrze znamy z pierwszej części, nie działa prawidłowo w drugiej.

Ale zaczynając od pozytywów: bohater na początku przygody wypada świetnie. Jest pogodny, przyjacielski, trochę głupkowaty i ogólnie sprawia wrażenie osoby, której łatwo zaufać. Regina jest jednakże innego zdania; dziewczynie szybko udaje się przejrzeć przez maskę bohatera i odkryć, iż uśmiechem i gadką-szmatką próbuje on tylko wyciągnąć z niej informacje o państwie, z którego przybyła. Od tego momentu protagonistka postanawia mieć się na baczności, a zarazem odkryć powód jego zachowania. Ten okazuje się być bardziej skomplikowany, niż Regina mogła sądzić, mimo to postanawia spróbować się z Julim zaprzyjaźnić. W relacji pary następuje przełom, ale, by nie było za łatwo, po chwili szczerości bohater odbudowuje wewnętrzne mury i wraca do bycia zimnym, kłamliwym draniem. Nie spodziewałam się tego, ale Juli w sequelu przedstawiony jest jako osoba skonfliktowana, autodestrukcyjna, która nie jest w stanie nawet podjąć walki z samym sobą. W końcu wewnętrzny konflikt prowadzi do samozagłady, a ta z kolei do lekkomyślności i szaleństwa, które niemal skutkuje rozpętaniem wojny. Mimo iż smutna i godna pożałowania, droga bohatera jest wyjątkowo dobrze napisana i, o dziwo, wcale nie gryzie się z pozostałą, komediową częścią gry.

Gorzej niestety wypada kreacja Juliego jako króla, Przede wszystkim, nie sprawia on wrażenia osoby kompetentnej. Bohater do Laarz przybywa praktycznie bez żadnego planu lub karty przetargowej, dla której ludzie-koty mogliby wziąć sojusz z Eroolią pod uwagę. Gadka-szmatka również nie pomaga mu nikogo przekonać o dobrych intencjach. Co jednak najgorsze, Juliemu w pewnym momencie odbija palma i popełnia czyn niegodny władcy. Niby stara się go usprawiedliwić wybuchem zazdrości, ale wątek ten jest tak bezsensowny, że głowa mała.











Jak już jesteśmy przy postaciach, muszę słówkiem wspomnieć o nowej kociej bohaterce. Myana, która swoją drogą jest protagonistką kolejnej gry w serii, How to Sing to Open Heart, wzbudziła we mnie bardzo mieszane emocje. Nie miałam wielkich oczekiwań po postaci, która dopiero ma swój debiut, ale bardzo się zawiodłam kreacją nowej lukrecji w obsadzie. Osobiście, dla mnie jej największym problemem (może to dziwnie zabrzmieć) jest jej głos, a dokładnie ton z jakim się wypowiada. Chcąc nie chcąc, Myana brzmi jakby była wiecznie pijana i im dłużej słucha się jej kwestii, tym bardziej irytujące się one stają. Nie wiem, czyj był to pomysł ani czemu to miało służyć, ale brzmi to strasznie sztucznie i niepoważnie, szczególnie, gdyż bohaterka też ma swoje problemy i na przestrzeni historii stara się im zaradzić.

W trakcie opowieści przewija się masa kolejnych nowych postaci: dwójka kocich strażników - sympatyczna Leona oraz niesympatyczny Simon, ojciec Lilii, Gao, oraz kilkuletni Lio. Oprócz tego powraca stara gwardia: Mars oraz Ronan. Wszyscy bohaterowie, oprócz Simona, wypadają ciekawie i z każdym wiąże się wątek humorystyczny. Co również ważne, postaci jest na tyle dużo, aby było różnorodnie, ale na tyle mało, że nie mylą się ze sobą lub dają się zapomnieć.

Pojawiają się również nawiązania do pierwszej części, How to Take off Your Mask. Chociaż Lilia i Babcia nie istnieją w sequelu, nadal przewijają się w dialogach. Juli ponadto wspomina o tajemniczym gangu, który maczał palce w porwaniu Ronana.














Do tej pory How to Fool a Liar King zapewne dla wielu może brzmieć jak dobra gra. Cóż, nie do końca tak jest. Fabuła i relacja głównych bohaterów wypadają lepiej niż przyzwoicie, lecz przychodząc otomkę jednokrotnie, w zasadzie nie ma do czego wracać. Tytuł składa się z siedmiu rozdziałów, z których trzy pierwsze służą jako tzw. common route. W nich dokonujemy wyborów, które z kolei kierują nas do jednej z dwóch ścieżek - jak już wspominałam, możemy pozostać z Julim i ekipą lub poznać bliżej osobę, która przyzwała Reginę do Eroolii. Problem polega na tym, iż którąkolwiek drogę nie wybierzemy, wszystkie wydarzenia oraz zakończenie pozostają te same. Podobna sytuacja była w How to Take off Your Mask z tą różnicą, iż mimo punktów wspólnych, tam opowieści rozgrywane były inaczej. Tutaj, jest to zrobione na jedno kopyto. Oczywiście zmieniają się sceny - kiedy w jednej ścieżce w danym momencie spotykamy postać X, w drugiej natrafiamy na postać Y, jednakże są to zmiany w zasadzie kosmetyczne. Jedyną motywacją do ukończenia obu rozgałęzień jest chyba tylko uzyskanie informacji na temat danego bohatera, ale te również nie są szczególnie interesujące. Sama jakość ścieżek diametralnie się różni - historia, w której towarzyszymy Juliemu jest o niebo ciekawsza niż ta druga i  to z niej dowiadujemy się zdecydowanie więcej. Ponadto, od rozdziału czwartego nie pojawiają się żadne nowe wybory i opowieść zmierza tylko w jednym kierunku.

Graficznie sequel prezentuje się lepiej niż poprzedniczka. Postacie są ładniejsze, dodano więcej teł oraz nowe efekty wizualne. Niestety, ilustracji nadal jest tyle, co kot napłakał - dodatkowo każdy wariant w galerii traktowany jest jako osobny CG przez co ich ilość jest zwyczajnie zakłamana. Muzyka w menu jest okropnie irytująca, a opening zwyczajnie słaby, ale to żadna nowość (w HtToYM było to samo). Głosy postaci są jak najbardziej w porządku i do niczego nie mogę się przyczepić.











Gra nie posiada jeszcze polskiej lokalizacji, ale ta jest obecnie w przygotowaniu. Mam nadzieję, iż tłumaczenie wypadnie lepiej niż w poprzedniczce, aczkolwiek nic nie stoi na przeszkodzie, aby zagrać po angielsku - język jest na tyle kolokwialny i łatwy, że raczej nikt nie powinien mieć z nim problemów.

Ostatecznie, trudno jest mi jednoznacznie ocenić tytuł. Z jednej strony jest to bardzo dobrze i szczegółowo przemyślana produkcja, z drugiej pewne głupoty przyprawiają o ból głowy. Przez wprowadzenie nowej postaci, Myany, w ogóle nie czekam na część trzecią, bo zwyczajnie wątpię, iż będę w stanie znieść jej głos przez kolejne pięć godzin. Właśnie, co do długości rozgrywki... Twórcy chwalą się, iż How to Fool a Liar King jest grą znacznie dłuższą od poprzedniczki, ale ja tego w ogóle nie zauważyłam - przejście obu tytułów zajęło mi pięć godzin.

Jeśli miałabym podsumować grę jednym zdaniem, powiedziałabym: idźcie lepiej zagrać w How to Take off Your Mask.


~Galeria~


P.S. Galeria jak i inne funkcje na blogu mogą nie działać prawidłowo na niektórych przeglądarkach. Zalecam używanie Chroma - na nim wszystko działa idealnie :)



Ponieważ sequel, How to Fool a Liar King, nie jest, moim zdaniem, tak dobry jak poprzedniczka, na giveaway (ponownie) przeznaczyłam grę How to Take off Your Mask. Aby zdobyć klucz za darmo należy poniżej napisać komentarz o jakiejkolwiek treści (tak się złożyło, że nie mam pomysłu na pytanie :)). Pierwsza osoba, która skomentuje post otrzyma kod na platformę Steam.

P.S. Nie obrażę się, jeśli napiszecie po prostu "dej" lub temu podobne :)

Uwaga! Kod znalazł nowego właściciela! Dziękuję za wzięcie udziału w giveawayu i zapraszam na kolejne!



Recenzja | Lake of Voices


Halloweenowa recenzja miała pojawić się później i dotyczyć innego tytułu, ale przypadkiem trafiłam na rekomendację gry Lake of Voices i natychmiast postanowiłam ją sprawdzić. Całe szczęście, że dałam się skusić, bo ta całkowicie darmowa visual novel z elementami otome wciągnęła mnie w fabułę jak żadna inna produkcja indie.






Lake of Voices to mała, darmowa gra na Steama od GB Patch Games. W przeciwieństwie do pozostałych produkcji brytyjskiego studia, LoV to mieszanka horroru i romansu typowego dla gier otome. Choć na pierwszy rzut oka tytuł może się wydać stosunkowo krótki, możemy go ukończyć na masę różnych sposobów, co przedłuża kilkukrotnie jego żywotność. Warto oczywiście sprawdzić wszystkie możliwe rezultaty naszych działań i zakończenia, gdyż im dalej dobrniemy, tym więcej tajemnic tytułowego jeziora odkryjemy.

Akcja gry rozpoczyna się w momencie przybycia naszej protagonistki, Kikki, oraz jej towarzysza, Bemelle, nad niesławne jezioro Sinnlos, zamieszkałe przez tajemnicze upiory. Para na przystani spotyka się z Przewodnikiem (The Guide), który niczym Charon przeprawia wędrowców na drugi brzeg oraz Margaret, dziewczynę podobnie jak nasza para zmierzającą na drugą stronę. Sprawdziwszy determinację bohaterów, Przewodnik ostrzega, iż co najmniej jedno z nich nie przeżyje pierwszej nocy, a celu podróży może nie dotrwać nikt.

"Myśl wyłącznie o sobie i miej nadzieję, iż inni będą na tyle roztropni, aby zrobić to samo. To jedyny sposób na bezpieczne przebycie jeziora".
Podróż przez Sinnlos wbrew logice nie zakłada przeprawy łodzią lub promem, a wędrówkę przez labirynt złożony z magicznych mostów, które pojawiają się nocą i znikają za dnia. Bohaterowie zatem nie tylko muszą się liczyć z zagrożeniem, jakim są upiory żyjące w jeziorze, ale również z presją czasu. Aby bezpiecznie dotrzeć na drugi brzeg, wędrowcy będą musieli nauczyć się współpracować oraz, co ważniejsze, zaufać sobie na wzajem. To ostatnie nie będzie łatwe, zważywszy na to, iż dopiero co się poznali, a Przewodnik wydaje się przedkładać dotarcie do celu nad zdrowie pozostałych. Zresztą, jak sam twierdzi, pierwszej nocy ktoś musi umrzeć. I śmierć, faktycznie, zawsze zbiera krwawe żniwo.

Lake of Voices jest promowane nieuchronnością śmierci naszych bohaterów i nie jest to wcale kłamstwem ze strony twórców. Mimo naszych najszczerszych chęci i podejmowania różnych decyzji, niemożliwym jest uratowanie każdego bohatera - co najmniej jeden z nich zawsze musi skończyć w odmętach jeziora, niczym swojego rodzaju ofiara dla zamieszkujących go istot. Z pozoru zabieg ten może się wydawać niepotrzebnie ograniczać nasze wybory, z drugiej strony jednak, jest to ciekawa zagrywka za strony twórców. Za pierwszym razem, gdy dopiero poznajemy zasady gry, jest to niezauważalne, ale już przy drugiej rozgrywce przekonamy się, iż śmierć towarzyszy ma na celu łamanie czwartej ściany - my, jako gracze, będziemy musieli świadomie zadecydować kogo poświęcić, aby rozegrać wydarzenia inaczej; czyje przedwczesne odejście sprawi, że historia potoczy się lepiej lub gorzej. Podobne zabiegi są również stosowane w mniej ekstremalnych przypadkach, np. kto będzie szedł na końcu, pilnując tyłów, a kogo umieścimy w bezpiecznym środku kolumny. Co do samych wyborów...

"Łatwiej zignorować osobę w potrzebie, gdy ta nie woła o pomoc twoim imieniem".
Są one, jak to w życiu bywa, nieprzewidywalne. I tak np. z dobrych chęci może wyniknąć katastrofa. Czasami również lepiej pozostawić towarzysza samego, niż spieszyć mu bezmyślnie na ratunek. Oprócz wyborów standardowych dla visual novel w grze znajdziemy QTE (quick time events), te jednak mają inną funkcję niż w grach akcji - zamiast wciskania odpowiednich przycisków w krótkim czasie, musimy w mgnieniu oka postanowić czy wykonać daną akcję, czy nie. Ponownie, może się zdarzyć, iż szybka decyzja uratuje życie bohaterki lub jej towarzyszy, ale możliwe jest również dalsze pogorszenie sytuacji. Dodatkowo, niektóre opcje dialogowe mają limit czasowy i jego przekroczenie daje inny skutek niżeli pozostałe wybory.









Nawet z tak rozbudowanymi mechanikami, jak na visual novel, Lake of Voices nie byłoby dobrą grą bez ciekawej kreacji świata. Fantastyczna, wzorowana na średniowieczu, bezimienna kraina jest tylko tłem dla rozgrywających się wydarzeń, a mimo to, chce się ją poznać bliżej. Przede wszystkim, samo jezioro Sinnlos intryguje: Jaka jest jego przeszłość? Czym są upiory? Skąd się tu wzięły? Czemu tylu ludzi chce się przedostać na drugi brzeg? Czemu mosty pojawiają się w nocy, a znikają za dnia? Kto je tworzy? Na wiele z tych pytań nie otrzymamy odpowiedzi, aczkolwiek te najważniejsze zostaną wyjaśnione, jeśli w odpowiedni sposób poprowadzimy historię. Reszta świata poza tytułowym jeziorem to wielka niewiadoma; co prawda dostajemy opisy okolicznych wiosek, ale nigdy bezpośrednio ich nie zwiedzamy. Wiemy jedynie, iż Kikka oraz Bemelle opuszczają osadę, w której są strażnikami, aby pomóc odpędzić bandytów w sąsiednim miasteczku. Inne lokacje poznamy głównie z relacji pozostałych bohaterów. Może brzmieć to nieszczególnie interesująco, ale minimalistyczna, skondensowana kreacja świata, skupiona w dużej mierze na samym jeziorze, wystarcza produkcji do zaintrygowania gracza i przyciągnięcia go do tytułu na dłużej.

"Ten świat dąży do unicestwienia istot w nim żyjących. Tak jest lepiej; umarli spoczywają w pokoju, a żywi mogą czerpać korzyści z ich śmierci".
Sama fabuła produkcji prezentuje się fenomenalnie. Historia trzyma w napięciu, a klimat grozy ustaje tylko w pewnym momencie, aby dać wypocząć bohaterom i pozwolić zacieśnić więzi między nimi. Przez całą przeprawę nie opuszcza nas poczucie beznadziei i niebezpieczeństwa - nasi wędrowcy są tylko śmiertelnikami w porównaniu z przeklętymi istotami nawiedzającymi jezioro. I chociaż światło lampy skutecznie odstrasza upiory, jest jedyną i podatną na uszkodzenia bronią, którą ławo wytrącić z ręki lub zgubić. Wszystko to sprawia, iż my, jako gracze, współodczuwamy beznadziejność sytuacji razem z bohaterami opowieści i zaczynamy się zastanawiać, czy w ogóle możliwe jest przeżycie w tak trudnych warunkach.















O naszej protagonistce, Kikkce (VA: Elissa Park) wiemy niewiele; wraz z Bemelle piastują pozycję strażników miejskich w rodzinnej wiosce oraz oboje wyruszają w drogę na drugi brzeg jeziora, aby pomóc straży w tamtejszej osadzie. Jak widać, historia bohaterki jest skromna i minimalistyczna, ale, jak się szybko przekonamy, niczemu to nie przeszkadza. Całą osobę, jaką jest Kikka, poznajemy dogłębnie na moście, kiedy pomaga pozostałym przeżyć i przy okazji sama pozostać przy życiu. Bohaterka ma swoje mocne i słabe strony, chwile słabości oraz momenty, w których dokonuje niemal heroicznych czynów. Suma sumarum, jest to bardzo sympatyczna i ludzka postać, którą aż szkoda poświęcić w zamian za lepsze jutro dla pozostałych bohaterów.

"Mam nadzieję, że pozostali odeszli. Że dotarli na suchy ląd. Że odnaleźli szczęście i będą w nim żyć jeszcze długie lata".
Towarzysze Kikki to również postacie niczego sobie. Podobnie jak w grach otome, każdego z nich przyjdzie nam poznać bliżej jedynie w osobistych ścieżkach/historiach, na które wkroczymy, sympatyzując z nimi i pomagając im przeżyć. Do wyboru mamy cztery persony: naszego kolegę po fachu, Bemelle (to jedno z tych imion, które naprawdę nie wiem jak odmienić), zimnego i nieznającego sprzeciwu Przewodnika, wykształconą i pomysłową Margaret oraz tajemniczego Lu, który zdaje się w ogóle nie dbać o własne życie. Historia Lake of Voices rozgałęzia się bardziej niż typowe visual novel, dlatego nie zawsze będzie łatwo wkroczyć na ścieżkę pożądanego bohatera, mimo to warto eksperymentować i ukończyć je wszystkie.










Warto już w tym miejscu nadmienić, iż Lake of Voices nie jest do końca grą otome. Oczywiście, jak można się domyślić, w trakcie niebezpiecznej podróży między bohaterami może rozwinąć się zalążek romansu, ale jest on bardzo subtelny i niejednoznaczny, tj. łatwo go pomylić z przyjaźnią lub troską. Nie dziwię się takiemu zabiegowi; w końcu trudno oczekiwać czegoś więcej podczas dwudniowej wędrówki, w dodatku cały czas narażając swoje życie.

Gra nie posiada jednej, rekomendowanej kolejności rozgrywanych historii, ja jednak mocno polecam w pierwszej rozgrywce skupić się na Bemelle, za drugim razem na Margaret, potem Przewodniku, a na koniec zostawić Lu. Rozgrywając opowieści w ten sposób, będziecie mieć poczucie stopniowego rozwiązywania tajemnicy jeziora. Co prawda, historia każdej z postaci może rozwinąć się dwojako (coś w stylu dobrego i normalnego/złego zakończenia), jednakże endingi zaprojektowane są tak, aby te wyjawiające najwięcej, wymagały od nas nie lada wysiłku i raczej nie dało się ich zdobyć przypadkowo.


Co do samych ścieżek, oto krótkie wrażenia z rozgrywki.


Bemelle (czyt. /bemeleɪ/)  | VA:  Michael Potok

Towarzysz Kikki i jej kolega po fachu. Bemelle, jak na prawdziwego strażnika przystało, przedkłada życie innych na swoje i nie potrafi zignorować nikogo w potrzebie. Nie ufa Przewodnikowi i gardzi jego moralnością.


Bohater jest sympatyczniejszą postacią w grze i naszym pierwszym wyborem, zważywszy na długą znajomość z Kikką. Mimo iż przyjacielski i pomocny, Bemelle jest wybuchowy i miejscami nierozważny, przez co wymaga naszej uwagi i nadzoru w stresujących chwilach. Opowieść mężczyzny jest chyba tą najbardziej nastawioną na akcję, szczególnie druga noc wędrówki, podczas której serce mi biło jak oszalałe. Cenię oba rozgałęzienia (dobre oraz słodko-gorzkie), ale ciekawsze było jednak to "gorsze", kiedy rozdzielamy się z towarzyszami i zostajemy sami, bezbronni w ciemnościach. Do końca nie wiedziałam czy zaufać Przewodnikowi, czy, podobnie jak Bemelle, podejrzewać go o najgorsze i ta niewiedza, mętlik w głowie, idealnie obrazuje trudność czytania charakterów i podejmowania decyzji pod presją. Wspaniała historia, zdecydowanie moja ulubiona.








Lu | VA: Phil Avalos

Lu spotykamy już w trakcie przeprawy, rozpaczającego w samotności. Chłopak zdaje się nie przejmować własnym losem i dołączy do drużyny tylko, jeśli go do tego przekonamy. Jest małomówny i strachliwy, ale w chwili zagrożenia ma odwagę przyjść z pomocą.

Bohater jak żaden inny w grze potrafi doprowadzić do białej gorączki - jego nastawienie, a raczej ignorancja wobec własnego życia i śmierci sprawiają, iż jest on najgorszym możliwym kompanem w takiej sytuacji, którego trzeba, jak dziecko, pilnować. Mimo to, bardzo tę postać polubiłam. Trochę źle zrobiłam spiesząc się z historią Lu, gdyż jego "dobre" zakończenie odkrywa wszystkie karty opowieści, za to dobrze bawiłam się, poznając bohatera bliżej. Prowadzące do powyższego finału rozgałęzienie, jest chyba najdziwniejszym i najbardziej zakręconym w całej grze. "Co, kto, jak i dlaczego" to tylko kilka z licznych pytań, z którymi zostaniemy bez odpowiedzi. Sama tajemnica, z którą zmierzymy się na końcu, była dla mnie wielkim zaskoczeniem. W skrócie, nie spodziewałam się, że twórcy ujawnią sekret upiorów i pewnych zjawisk nadprzyrodzonych. O ile na ten temat mam mieszane uczucia, tak sam finał wypada świetnie. Drugie, smutne zakończenie też jest niczego sobie, ale praktycznie pozostawia w nas w niewiedzy.






The Guide | VA: Brendan Blaber

Przewodnik to jedna wielka tajemnica. Wiemy o nim jedynie tyle, iż pomaga innym przeprawić się przez jezioro, ale ze wszystkich chętnych wybiera tylko tych, którzy są najbardziej zdeterminowani, aby znaleźć się na drugiej stronie.

The Guide to zdecydowanie najciekawsza i najlepiej napisana postać w grze. Mężczyzna dystansuje się od grupy, ale dzięki swojej wysokiej pozycji jest w stanie narzucić pozostałym swoją moralność, np. odmówić lampy osobom przez niego niepożądanym. Do samego końca praktycznie nie wiadomo czy Przewodnik ma dobre, czy złe intencje, a zaufanie mu to swojego rodzaju ruletka. Pierwsze, "złe", zakończenie bohatera rzuca światło na jego motywacje i uczucia, a te totalnie mnie kupiły. Poznając bohatera, wyrobiłam sobie opinię na jego temat, jednak w drugim, "lepszym", finale wszystko gruchnęło. Ostatecznie nie wiem czy darzyć mężczyznę sympatią, czy nieufnością. Wiem natomiast to, że to bardzo ciekawie napisana i wielowymiarowa postać.














Margaret | VA: Elsie Lovelock

Po dotarciu na przystań oprócz Przewodnika spotykamy Margaret, dziewczynę również zmierzającą na drugi brzeg. Bohaterka od początku wydaje się inteligentna i wykształcona, ale i trochę pyszałkowata.


Margaret była postacią, którą najłatwiej było mi poświęcić pierwszej nocy, gdyż tak naprawdę najtrudniej ją uratować od zguby. Po bliższym poznaniu bohaterki bardzo ją polubiłam, aczkolwiek czułam się niekomfortowo, widząc ją oraz Kikkę wymieniające czułe spojrzenia (nie mam nic przeciwko związkom homoseksualnym w grach/książkach, ale, gdy tytuł wymaga ode nie romantycznej interakcji z tą samą płcią, automatycznie mnie to odrzuca). Z tego powodu w ogóle miałam nie zaczynać wątku Margaret, ale postać zainteresowała mnie na tyle, że się skusiłam. Chociaż opowieść wydała mi się gorsza od pozostałych, absolutnie nie był to czas zmarnowany.









Każdy z bohaterów otrzymał po dwa różne zakończenia (oprócz Margaret, ta ma jedno), ale ilość sposobów, na które możemy ukończyć opowieść jest jeszcze większa. Jak przystało na horror, Lake of Voices ma całą masę bad endingów, począwszy od śmierci protagonistki już w pierwszych minutach gry, skończywszy na utonięciu w odmętach jeziora prawie przy samym brzegu. Najbardziej wzruszającym finałem w grze jest właśnie ta druga sytuacja, w której tak niewiele braknie nam do przeżycia; mimo iż Kikka ginie, dzięki jej ostatniemu monologowi gracz odnajduje w sobie cząstkę radości, nadzieję, iż "mi się nie udało, ale może inni są już bezpieczni". Podobnie emocje sponiewierały mną w grze Persona 3 Portable, gdzie śmierć protagonisty/protagonistki miała wymiar uśmierzający ból, tzw. katharsis. Rzadko kiedy polecam intencjonalnie uśmiercić bohatera, ale tutaj, przy końcu podróży naprawdę warto.

Oprawa wizualna jak na darmową grę visual novel, jest przepiękna. Aż trudno uwierzyć, że twórcy postanowili udostępnić produkcję o tak wysokiej jakości całkowicie za free. A, jednak, wszystko to dzięki Kickstarterowi i osobom, które postawiły wesprzeć projekt w trakcie jego powstawania. Teł jest naprawdę sporo, choć większość tylko minimalnie się od siebie różni (ułożenie mostów, niebo). Imponująca jest natomiast ilość CG i postur/wyrazów twarzy bohaterów. Coś pięknego <3

Gorzej wypadają głosy postaci. Oczywiście niesprawiedliwym jest porównywać darmową produkcję indie do gier otome z wyższej półki, ale trzeba powiedzieć szczerze: voice acting w Lake of Voices jest po prostu... słaby. Generalnie najgorzej prezentuje się sama bohaterka, Kikka, bo przez sporą część gry usilnie stara się wyplenić wszelkie emocje ze swojego głosu, a to niestety od razu słychać i jej kwestie brzmią sztucznie. Z drugiej strony, są momenty, w których aktorka naprawdę daje radę i poprzednie niedociągnięcia idą w niepamięć. Natomiast słysząc Margaret, odnosiłam wrażenie, że jej głos został nagrany w niższej jakości niż pozostałych (gorszy mikrofon?), ale mogę się mylić. Najlepiej zdecydowanie wypadają męskie postacie z Przewodnikiem na czele; do całej trójki nie mam zbytnio nic do zarzucenia, choć oczywiście nie reprezentują oni najwyższej ligi (za to widać, że się starają). Po czasie da się jednak przyzwyczaić do obsady i czerpać zabawę z rozgrywki.

Przejście całej gry "wzdłuż i wszerz", tj. ze wszystkimi zakończeniami i osiągnięciami zajęło mi siedem godzin, co jest wynikiem imponującym; np. poprzednio recenzowaną grę na PC, How to Take off Your Mask, na 100% przeszłam w pięć godzin (a za tę produkcję musimy zapłacić 44 zł). Sama pojedyncza rozgrywka ma długość ok. 1 - 1,5 godziny, oczywiście w zależności od prędkości czytania i obranej ścieżki historii.

"Czy zagrać w Lake of Voices?" jest pytaniem retorycznym. Gra jest dostępna całkowicie za darmo na platformie Steam, a swoją jakością (historią, postaciami, wykonaniem i mechanikami) przerasta niejedną płatną produkcję. Dodatkowo, co będzie plusem dla fanów horroru, gra straszy ciężkim klimatem i bezbronnością bohaterów wobec tajemniczych przeciwników. Idealny tytuł na Halloween!


~Galeria~



***

Szczegóły wydania:
Znalezione obrazy dla zapytania lake of voices steamDeweloper/wydawca: GB Patch Games
Data wydania: 28.08.2018
Gatunek: visual novel/horror/otome
Platforma: Steam
Łączna liczba ścieżek: 4
Voice acting: tak
Animacje postaci: nie

Edycja cyfrowa: Steam