Recenzja | Princess Arthur


Legendy Arturiańskie mają coś w sobie, że chce się do nich wracać w tej czy innej konwencji. Mieliśmy już komedię ze Świętym Grallem w tytule, serial przygodowy dla nastolatków oraz książki opowiedziane z perspektywy damskiej części obsady. Mnie zainteresowało szczególnie podejście Otomate do tematu: gra otome z kobiecym Królem Arturem w roli głównej.


Może nie widać tego po tematyce prowadzonego bloga, ale prawdą jest, że nie jestem fanką kultury japońskiej. Nie czytam mang, nie oglądam anime, nie interesuję się historią kraju, nawet język jest dla mnie niepotrzebnie przekombinowany. I tak, uwielbiam japońskie visual novel, tyle że im mniej w nich "japońskości", tym bliżej im do mojego serca. Princess Arthur jest grą wręcz dla mnie stworzoną - rycerze zamiast samurajów, Brytania zamiast Japonii, bohaterowie legend zamiast postaci historycznych. Ale gra to nie tylko dobrze znane podwórko dla Europejczyka; to również zadziwiająco wierna adaptacja legend arturiańskich oraz znakomity tytuł sam w sobie!

Alu, córka znamienitego rycerza udaje się na  zamkowy rynek, aby obejrzeć Ceremonię - ten, kto zdoła wysunąć Święty Miecz z pochwy, zostanie kolejnym królem. Jej brat, Kay, dołącza do śmiałków, jednak sromotnie się rozczarowuje. Podczas zamieszania ostrze trafia w ręce Alu, której udaje się niemożliwe - podczas, gdy najwięksi siłacze nie są w stanie wyrwać miecza, dziewczynie przychodzi to bez wysiłku. Ku zaskoczeniu wszystkich zgromadzonych, Alu zostaje z miejsca ogłoszona nowym monarchą. Mimo licznych sprzeciwów i oskarżeń o czarną magię, nastolatka zostaje zabrana do zamku Camelot i poddana przyspieszonej edukacji. Tam również spotyka garstkę Rycerzy Okrągłego Stołu, która wbrew obawom i uprzedzeniom, postanawia służyć młodemu królowi.

Princess Arthur to historia nastoletniej dziewczyny, która musi ekspresowo dorosnąć, aby podjąć nierówną walkę z napierającymi ze wszystkich stron przeciwnościami losu. Jak na dobrą opowieść przystało, protagonistka od początku ma pod górkę: pospólstwo patrzy na nią nieufnie, dworzanie mieszają ją z błotem, część rycerzy opuszcza służbę, a pozostali nie oczekują po nich zbyt wiele. Jakby tego było mało, zaczynają się bunty, zamachy na życie bohaterki i otwarte groźby. Dziewczyna wie, że najłatwiej byłoby ustąpić i przekazać władzę w ręce kogoś kompetentnego, ale tu tkwi najmocniejsza strona gry - Alu nie chce oddać korony. Protagonistka jest osamotniona i niezrozumiana, zamknięta w wieży jak księżniczka, a przecież jest królem. Czasami się potknie, czasami upadnie, ale zawsze zwycięsko wstaje z klęczek. Ma marzenia, ma cel, do którego dąży i pewność, że jest w stanie je zrealizować. Ten niezłomny charakter szybko popłaca i dziewczyna zjednuje sobie w Rycerzach Okrągłego Stołu prawdziwych sojuszników, którzy nie tylko przedłożą jej życie nad własne, ale również pomogą unieść ciężar korony na głowie.

Mimo poważniejszych treści, Princess Arthur nie odbiega daleko stylem od typowych tytułów Otomate. W tytule znajdziemy sporo komedii i humoru, jednakże w każdej chwili jesteśmy narażeni na zmianę tonu. Niech nikogo nie zmyli kolorowa grafika i fantastyczne stroje - zagrożenie snuje się za Alu jak cień i nigdy nie wiadomo, kto okaże się przyjacielem, a kto wrogiem. W życiu bohaterki i jej poddanych wydarzy się mnóstwo złego, a niektórych postaci, mimo najszczerszych chęci nie uda się ocalić. Nie jest to oczywiście poziom Hakuoki, gdzie życie tracą w zasadzie wszyscy, warto jednak mieć na uwadze, że Princess Arthur to nie bajkowa adaptacja legend arturiańskich.

Co do samej adaptacji, totalnym zaskoczeniem jest wierność gry względem oryginału. Oczywiście charaktery postaci oraz wydarzenia są całkowitym wymysłem twórców, natomiast sam duch legend jest tu obecny. I nie mam w tym  momencie na myśli chrześcijańskiej otoczki, bo ta została dodana przez katolickich mnichów w ramach walki z pogaństwem, ale o celtycki pierwowzór opierający się na magii oraz nieuchronności losu. Princess Arthur odcina się od religijnych naleciałości - Święty Graal nie jest święty, rycerze nie są wcieleniem czystości, upadek Camelotu nie jest wynikiem zakazanej miłości, a choroby psychicznej władcy. Co ciekawe, gra, choć nie robi tego wprost, powiela również temat kazirodztwa. Podsumowując, Princess Artur to historia o magicznym świecie, w którym ludzie są tylko ludźmi.

Otomate w ciekawy sposób zaaplikowało elementy fantastyczne do swojej produkcji. W świecie, w którym istnieje magia muszą istnieć ludzie potrafiący nią władać. Grze jednak pod tym względem bliżej do Władcy Pierścieni, niż Harry'ego Pottera - magów i czarodziejek jest jak na lekarstwo i czuć, iż jest to kasta elitarna. Mimo najlepszych chęci i lat treningów, tylko wybrańcy z ogromnym talentem lub domieszką krwi fae są w stanie zawładnąć magią. Oprócz czarodziei krainę zamieszkują umagicznione istoty rodem z celtyckich legend: Cait sith oraz Leanan sidhe; pierwsze żyją z ludźmi w pokoju, drugie w zimnym konflikcie. Plejadę fantastycznych bohaterów zamyka tajemnicza Pani Jeziora, której zawiłe porady nie raz pomogą Alu w walce z losem. 


Princess Arthur to przekrój przez wszystkie warstwy społeczne. Choć głównymi kompanami Alu są Rycerze Okrągłego Stołu, nie zabraknie interakcji z dworzanami, służbą czy pospólstwem. Wszyscy bohaterowie, nawet drugoplanowi, są sympatyczni (lub wprost przeciwnie), nietuzinkowi i, przede wszystkim, nieschematyczni. Najlepszym przykładem tego jak gra potrafi pozytywnie zaskoczyć postaciami jest Elaine, najlepsza przyjaciółka Alu. Dziewczyna, mimo że jej dotychczasowe życie wywraca się do góry nogami, do końca wspiera bohaterkę i nie obwinia jej za zaistniałe zmiany. Kolejną ciekawą postacią, choć z pozoru nieożywioną, jest sam Święty Miecz. Ostrze daje bohaterce władzę większą niż korona, lecz zdaje się nie posiadać żadnych magicznych mocy. 

"Tak naprawdę, cały czas żyję w strachu. Nie o swoje życie, ale o to czy zdążę osiągnąć cel przed śmiercią.  Myślę o tym każdej nocy. Tego boję się najbardziej. Zasypiam niespokojna, osamotniona. Rano czuję ulgę, widząc twarze przyjaciół. Dopiero wtedy czuję, że jednak nie jestem sama".

Princess Arthur to historia Alu; droga od bycia córką rycerza, po zostanie wielkim królem. Trzeba jednak zaznaczyć, że Alu nie jest żeńską wersją Artura - to kompletnie nowa postać, która zwyczajnie znalazła się w tym samym położeniu, co legendarny król Brytanii. Dziewczyna jest silna, utalentowana, charyzmatyczna, dzielna, dobroduszna  i honorowa, a mimo to to nadal nastolatka, której czasami brak pewności siebie. Miejscami potrafi być naiwna (aczkolwiek zazwyczaj jest podejrzliwa i czujna), ponieważ w innych chce widzieć tylko dobro. Nie chowa do nikogo urazy, potrafi przebaczać wrogom, a w relacjach personalnych woli odczuwać ból, niż go sprawiać. Alu nie umie i nie zamierza władać jak jej poprzednik, który całe życie wojował i podbijał kolejne ziemie. Bohaterka chce sprawić, aby świat był lepszy i jak gra pokazuje, takie podejście popłaca.

"We ride for Britain! We ride for victory! Charge!
Alu jest jedną z lepszych, o ile nie najlepszą, protagonistką jaką spotkałam w grach otome. Niekoniecznie dlatego, że jest wyjątkowo silna (wymiata na polu bitwy i w potyczkach słownych), ale głównie ponieważ dokładnie wie czego chce i absolutnie się z tym nie kryje. Kiedy w innych tytułach bohaterka podąża za swoimi towarzyszami i próbuje się do nich dopasować, w Princess Arthur to Alu kreśli kierunek, w którym zmierza jej świta. I nie odbywa się to na zasadzie "jestem królem, musicie mnie słuchać", tylko "zaufajcie mi, wiem, co robię". Alu to absolutny fenomen, superbohaterka, która inspiruje, a zarazem zwykła nastolatka z krwi i kości.

Gra posiada sześć ścieżek postaci, z czego jedna (Merlin) odblokowuje się po ukończeniu trzech dowolnych historii. W wersji mobilnej wszystkie opowieści są dostępne od początku, mimo to polecam zostawienie czarodzieja na koniec.


Wrażenia z poszczególnych ścieżek (kolejność rozgrywki):


Lancelot | VA: Yuuki Ono

Lancelot jest pierwszym spotkanym przez Alu rycerzem i jedyną pewną ostoją w nowej rzeczywistości bohaterki. Cokolwiek by się nie stało, można na nim polegać i być pewnym jego wierności i uczciwości. Mężczyzna przewodzi Rycerzom Okrągłego Stołu i jest spośród nich najsilniejszy.

Mam bardzo mieszane uczucia odnośnie idealnych bohaterów w grach otome. Lupin (Code: Realize), chyba najlepszy tego przykład, jest genialny i kochany, ale przez brak jakichkolwiek wad absolutnie odrealniony. Miałam obawy, że z Lansiem będzie analogicznie: przykładny rycerz, idealny przywódca, niepokonany wojownik, kochający chłopak itp, itd. Moje obawy okazały się jednak nieuzasadnione. Mimo wszystkich zalet bohatera, pomimo całej dobroci, inteligencji i nieugiętości w walce, Lancelot to nadal postać z krwi i kości. Głównym tego powodem jest wpasowanie cech bohatera zarówno do całej historii, jak i samej intrygi. Lansio nie jest fajny, bo tak zadecydowali twórcy - każdy z jego przymiotów ma jakiś cel w fabule. I tak np. oddanie Lancelota dla królestwa jest wspaniałe i godne pochwały, tyle że skutecznie dusi w zarodku aspekt romantyczny (on chce przede wszystkim chronić króla; ona myli jego uczucie ze służbą). Kiedy indziej najmocniejsza strona bohatera okazuje się być jego największą słabością. Czuć, że bohater mimo wszystko nie jest niepokonany i jakaś kontra nawet na takiego byka się znajdzie, a przez to automatycznie zaczyna nam bardziej na nim zależeć (no i oczywiście dodaje to szczyptę niepewności do fabuły).

Uwielbiam całą masę wątków w tej historii, ale chyba najbardziej urzekło mnie jak ścieżka bawi się z nami w "kocha, nie kocha". Ponieważ bohater skrzętnie skrywa swoje uczucia, ciężko zauważyć moment przełomowy, w którym Alu przestaje być tylko suwerenem w jego oczach. O, ironio, to samo można powiedzieć o bohaterce. Dziewczyna nie daje po sobie poznać co czuje do Lancelota, także oboje trwają do samego końca w niewiedzy o wzajemnych gorących uczuciach - po prostu kalka związku Jane i Bingley'a z Dumy i Uprzedzenia (coś cudownego). Drugą fajną i niefajną rzeczą jednocześnie jest niejasna relacja Lancelota z Ginewrą - gwoli przypomnienia, ta dwójka w oryginalnych legendach była kochankami. I tak, w grze również coś ich łączy: oficjalnie - bohater złożył Lady Guinevere ślub wierności, czyli nieromantyczną obietnicę sławienia jej imienia w pojedynkach; nieoficjalnie - no, coś jest na rzeczy (spoiler dla ciekawskich - Ginewra kocha Lancelota platonicznie). Relacja tych dwojga jest tak dziwna i niejednoznaczna, że za każdym razem, gdy Lady Guinevere, najukochańsza postać w całej grze, robiła maślane oczy do Lancelota, miałam ochotę je jej wydrapać. I tak, czułam się z tym potem okropnie. Jeżeli zatem gra otome, w której z samego założenia dwójka bohaterów musi się zejść na końcu, wywołuje w graczu autentyczną zazdrość, to autorom należą się brawa. 

Przy okazji, polecam przejść ścieżkę ponownie, już po ukończeniu wszystkich historii i specjalnego spin-offu Artura. Tylko dzięki temu można zrozumieć pewne smaczki ukryte w opowieści (np. cały wątek Nimue dopiero wtedy nabiera barwy).

"Don't worry. I'm sure you feel a lot of pressure, but the Holy Sword chose you. Never forget that."
Mordred | VA: Yoshimasa Hosoya

Mordred to chyba najbardziej wyluzowany gość w naszej paczce; lubi popić, lubi się zabawić i podroczyć z królem jak z równym sobie. Mimo to, gdy sytuacja tego wymaga potrafi zmienić się w przykładnego rycerza. Jego uśmiech i życzliwość, choć szczere, wydają się kryć w sobie drugie dno.

Pojawienie się Mordreda, jako love interest głównej bohaterki zdziwiło mnie bardziej, niż  potencjalny romans króla Artura z Tristanem; wszakże Mordred w oryginalnych opowieściach arturiańskich był tym, który zdradził i zabił legendarnego władcę Brytanii. Mając to na uwadze, zastanawiałam się jaki kierunek obrało Otomate: czy odcięli się od pierwowzoru czy dali chłopakowi szansę na odkupienie. Prawda okazała się zupełnie inna - twórcy zaserwowali nam coś nowego, ale wciąż nawiązującego do legendy o Arturze.
 
Teraz, po zakończeniu ścieżki śmiało mogę stwierdzić, że Mordred to taki starwarsowy Kylo Ren. Podobnie jak bohater najnowszej trylogii Gwiezdnych Wojen, chłopak przez sporą część historii stoi na rozdrożu; ponieważ pomoc rodzinie i chronienie ukochanej wzajemnie się wykluczają, czuje się on rozdarty wewnętrznie i przeciąga podjęcie decyzji jak najdłużej w czasie. Gdy ostatecznie zostaje przybity do ściany, w akcie desperacji wynajduje trzecią opcję, która ma zapewnić przetrwanie obu stronom. Na szczęście pomysł Mordreda spala na panewce - chłopak nawet sobie nie wyobrażał do ilu różnych tragedii jego "mniejsze zło" mogło doprowadzić: od śmierci głównej bohaterki, po upadek całego królestwa. Ostatecznie podświadomie wybiera swoją ukochaną, tym samym skazując rodzinę na potępienie (na co zresztą całkowicie zasłużyli).

Ciężko mi jednoznacznie ocenić ścieżkę Mordreda. Z jednej strony to majstersztyk: emocjonalny rollercoaster połączony z doskonałą fabułą i masą zwrotów akcji. Spodobało mi się również to, że narracja nie prowadzi nas za rączkę - nie dostajemy wprost wyjaśnień pewnych wydarzeń czy decyzji innych bohaterów; wszystko to zostaje wplecione "między wierszami". To naszym zadaniem, jako gracza jest połączenie wszystkich faktów w całość i odgadnięcie "co, kto i jak" (śledząc uważnie dialogi, nie jest to trudne). Na tym etapie przyznałabym ścieżce miano jednej z lepszych historii w grze, jednakże jest kilka "ale". Po pierwsze, ogromna dziura fabularna. W chwili, gdy na światło dzienne wychodzą nowe fakty na temat Mordreda, cały wątek z politycznym małżeństwem przepada w nicość. Po drugie, "zbrodnia i kara". No właśnie, historia kończy się szczęśliwie (no sh*t, Sherlock), mimo to pozostaje niesmak, że tak naprawdę Mordred nie odpokutował należycie za swoje przewinienia. Okej, traci on swój rodowy majątek, spuściznę i cały ród jednocześnie, ale utratę rodziny, która tobą pogardzała i wykorzystywała od małego nie można nazwać karą. Nawet przyjęcie ciosu zamiast Alu nie wystarczy, wszakże jak sam przyznaje zrobił to podświadomie Co gorsze, bohater w ogóle nie wydaje się żałować za swoje winy (a przecież niemal doprowadził do upadku całego królestwa). Z jego ust nie pada ani jedno "przepraszam", ani "spieprzyłem, jestem idiotą". Gdzie zatem odkupienie bohatera? I oczywiście, doskonale wiemy, że wybór nie był dla niego łatwy, że cierpiał i próbował ocalić obie strony, ale serio, facet nawet nie przyznaje się do błędu?  Jak dla mnie kara poniesiona przez Mordreda jest nieadekwatna do jego zbrodni, i gdybym tylko usłyszała to jedno głupie "przepraszam", mogłabym spać spokojnie. A tak, zwyczajnie nadal mu nie ufam, nawet po szczęśliwym zakończeniu i jeszcze szczęśliwszym epilogu. 

Swoją drogą, w porcie na sprzęt mobilny Mordred opisany jest jako yandere. Szczerze? Trochę się z tym nie zgadzam. Faktycznie, bohater od pewnego momentu zaczyna zachowywać się niepokojąco, ale nie jest to podyktowane zaburzeniami psychicznymi, a świadomym działaniem (przynajmniej ja to tak zrozumiałam). Aczkolwiek, postać Mordreda jest tak pokręcona, że w zasadzie ilu ludzi, tyle interpretacji.

"I want to be at your side. It's a personal wish of mine, not some sense of knightly duty."
Galahad | VA: Nobuhiko Okamoto

Najmłodszy spośród Rycerzy Okrągłego stołu. Galahad jest równie piękny, co niedostępny; pierwsze próby nawiązania z nim rozmowy kończą się porażką. Szybko jednak okazuje się, że chłopak jest w trakcie dojrzewania i targają nim różne emocje. Jego styl walki zakrawa o miano sztuki, jednakże on sam nie widzi w nim nic nadzwyczajnego (jak zresztą we wszystkim innym).

Galahad nie należy do osób łatwych w obyciu - to niski, oschły, wybuchowy introwertyk, który byłby najszczęśliwszy, gdyby cała ludzkość wyginęła. Choć wszystkie te cechy składają się na standardowego tsundere, chłopak ma niewiele z ziemnego gbura; to raczej słodziutki misio, którego chciałoby się przytulić i pogłaskać. Wybuchy gniewu i łatwość z jaką można triggerować bohatera są naprawdę zabawne, chociaż czasami bywają bolesne (gdy się za bardzo zawstydzi, potrafi palnąć każdą głupotę).  Relacja z bohaterką (szczególnie z jej strony) wydała mi się z początku wymuszona i nadal nie do końca mnie przekonuje, ale nie mam absolutnie nic więcej do zarzucenia bohaterowi.

Jak można zauważyć, lubię się rozpisywać o historiach bardzo dobrych lub bardzo złych. Ścieżka Galahada jest mocnym średniakiem. Nie ma tu miliona zwrotów akcji, intrygi szykowanej od zarania dziejów ani wielkiej dramy (okej, jest jeden big reveal, ale w zasadzie nie ma on większego znaczenia). Historia skupia się na naszej parze; zarówno Galahad jak i Alu mają wiele do nauczenia się o samych sobie - i to jest w zasadzie cała fabuła. Jest jedna scena, która dosłownie zjeżyła mi włosy na głowie (widzę kraty, myślę - Toma), na szczęście twórcy poszli w przeciwnym kierunku. Całość jest słodka i zabawna, aczkolwiek dziecinność i fochy bohatera potrafią niekiedy napsuć krwi. Mimo wszystko, miła odmiana po poważniejszych i pełnych napięcia historiach Lancelota i Mordreda.

"I-I'm not complimenting you or anything! This is just how a knight must do things! Don't take it personally!"
Tristan | VA: Takehito Koyasu

Weteran i wierny rycerz poprzedniego króla; opuszcza służbę w momencie ogłoszenia bohaterki jego następcą. Tristan nie przejawia ani cienia sympatii względem Alu, nazywa ją kukłą lub dzieckiem na tronie. Mimo całej niechęci względem bohaterki, od czasu do czasu odwiedza zamek, ciekawy jej osoby. Do końca pozostaje wierny królestwu i kontynuuje samotną walkę w jego obronie.

Jeżeli według wydawcy Galahad jest tsundere, to  w takim razie Tristan musi być kosmitą. Mężczyzna od początku jest wobec nas nieufny, wrogi, ale i podświadomie zainteresowany naszymi działaniami jako głowy królestwa. Szybko dowiadujemy się, że niechęć do Alu spowodowana jest ogromnym podziwem do poprzedniego władcy i zaciągniętym u niego długiem życia. Dodatkowo, tym, co wręcz doprowadza Tristana do szewskiej pasji to kierowanie się ideałami przez naszą bohaterkę. Mężczyzna nie wierzy w pokój bez rozlewu krwi oraz litość dla wroga, czyli we wszystko to, o co walczy Alu. Kolizja tych dwóch przekonań ma fatalne skutki: mężczyzna opuszcza służbę i zaczyna samotną walkę. I jeżeli myślicie, że stosunki tych dwojga z czasem tak po prostu się ocieplają, to muszę was zaskoczyć. Tristan jest o wiele bardziej złożoną personą, niż typowy tsundere. Tu nie chodzi o charakter postaci, wydarzenia z przeszłości (chociaż te w pewnym stopniu również kształtują bohatera) czy uprzedzenia, ale właśnie o różnice w pojmowaniu rzeczywistości. Tristan jest skrajnym realistą, Alu marzycielką z planem na zrealizowanie swoich założeń. Bohaterowie zbliżają się do siebie dopiero wtedy, gdy odnajdują wspólną płaszczyznę porozumienia. Mimo to, do końca czuć silną nić niezgody w pewnych aspektach.

Nie miałam żadnych oczekiwań wobec tej ścieżki (no chyba, że jakiś nawiązań do Izoldy), i to co dostałam wbiło mnie pięć metrów w ziemię. Uwielbiam i szanuję Otomate za ich fantastycznie napisane historie, ale, muszę przyznać, tutaj przeszli samych siebie. Nigdy do tej pory grając w "głupią grę dla bab", nie czułam się jakbym siedziała w kinie. Ta ścieżka jest tak filmowa, tak pełna napięcia i tak doskonale wyważona, że spokojnie by się nadała na film pełnometrażowy (nie jakieś tam chińskie bajki, lecz porządny dramat). Chemia pomiędzy bohaterami jest fantastyczna - mimo, iż stale się kłócą, ciągnie ich do siebie wzajemna ciekawość. Nie wierzę własnym słowom (jestem kilka godzin po ukończeniu historii, także jeszcze do mnie nie dotarło), ale to zwyczajnie najlepiej napisana opowieść we wszystkich grach otome, w jakie grałam. Tyle. Po prostu cudo, perfecto

P.S. Ścieżka Tristana jest najdłuższa w grze (kiedy inni bohaterowie mają do dyspozycji po cztery unikalne rozdziały, Tristan ma ich aż pięć). Mimo to, ani trochę się nie dłuży.

"Ideals are only ideals. Sometimes it takes a bloody sword to enact change".
Gawain | VA: Kisho Taniyama

Pogodny i sympatyczny Gawain ma do zaoferowania więcej, niż sugeruje jego beztroski charakter. Mężczyzna jest życzliwy i wyrozumiały, ale potrafi być surowy, szczególnie jeśli chodzi o zdrowie i życie Alu. Bohater sporo w życiu przeszedł, mimo to los zdaje mu się ciągle nie sprzyjać; za każdym razem, gdy próbuje udowodnić swoją siłę, ktoś jeszcze silniejszy staje mu na drodze.

Z Gawainem mam jeden zasadniczy problem - nieważne jak dobrze jest napisany, nie mogę się zmusić, aby czuć do niego coś więcej niż sympatię; to po prostu nie mój gust. Nie przepadam za śmieszkami w grach otome, na głupich śmieszków typu Impey (Code: Realize) czy Mineo (Collar x Malice) mam wręcz alergię. I chociaż Gawain jest zabawny w pozytywny sposób (nie irytuje, nie wymusza face palmów, zwyczajnie nie jest idiotą), do samego końca ciężko mi było go zaakceptować jako love interest naszej bohaterki (przyjaciel - super, chłopak - już nie tak bardzo). Na obronę bohatera mogę natomiast dodać wiele rzeczy, przede wszystkim krótki, ale głęboki background - śledząc historię z jego przeszłości, przed oczami autentycznie stawały mi te makabryczne wydarzenia; jednym słowem, opowieść w opowieści. Kolejnym wątkiem, który równie pozytywnie mnie zaskoczył, jest nierówna walka ze swoimi słabościami. Dlaczego nierówna? Z jednej strony, ponieważ nie ma do niej żadnej podpowiedzi (bohater musi podjąć kilka różnych wyzwań, by wreszcie odnaleźć swoje przeznaczenie). Po drugie, przyjdzie mu się zmierzyć z przeciwnikami silniejszymi od siebie. Jak teraz pomyślę, ścieżka Gawaina to bardzo życiowa historia; pokonywanie granic, aby odnaleźć swoje miejsce i przy okazji zaimponować drugiej połówce - samo życie.

Sama fabuła stoi na podobnym poziomie, co pozostałe. Schemat w zasadzie nie odstaje zbytnio od reszty: mamy pewną tajemnicę, zbrodnię, podejrzanych oraz ujęcie złoczyńcy połączone z rozwiązaniem zagadki. Mi ten układ absolutnie nie przeszkadza, bo podczas grania w ogóle go się nie zauważa - akcja jest zwyczajnie zbyt wartka i angażująca, aby zatrzymać się na moment i przemyśleć pewne kwestie. Zauważyłam natomiast, że historia Gawaina jest nieco wolniejsza od poprzednich: główne wydarzenia mają miejsce trochę później, dłużej również trwa zacieśnianie relacji między bohaterami.

"I'll wipe out every enemy so that you don't have to wet your sword with blood."
Merlin | VA: Ryotaro Okiayu

Merlina nikomu chyba nie trzeba przedstawiać. Czarodziej od pokoleń służy wiedzą i umiejętnościami magicznymi na dworze Camelotu. Nieśmiertelny jest tajemniczy i ekscentryczny; rzuca niewybrednymi żartami na lewo i prawo, popada w samouwielbienie i podrywa Alu najbardziej żenującymi tekstami. Gdzieś wewnątrz kryje się głębia, ale tej trzeba doświadczyć samemu.

Gdyby Merlin był memem, brzmiałby on "I'm fabulous" - ten krótki zwrot chyba najlepiej opisuje bohatera (inny, który mi przychodzi do głowy to "hipster"). Czarodziej zdaje się wiedzieć wszystko i o wszystkim, ale zamiast pomagać naszej drużynie wprost, woli mówić zagadkami i obserwować rezultaty naszych działań. No właśnie, we wszystkich ścieżkach, prócz swojej własnej, Merlin jest głównie obserwatorem - nie bierze udziału w walkach (o ile przeciwnikiem nie jest również istota magiczna), ani nie ostrzega dziewczyny przez niebezpieczeństwem. I taki Merlin bardzo mi się spodobał: tajemniczy, nieprzewidywalny i nieosiągalny, wręcz istota z innej planety. Niestety, czar do pewnego stopnia pryska w jego własnej ścieżce, w której dowiadujemy się, że bohater w sercu jest człowiekiem jak każdy inny.

Ścieżka Merlina nie jest historią, w której wszystkie karty zostają wyłożone na stół. Owszem, bohater jest dodatkowy i wymaga wcześniejszego odblokowania (wersja na psp), jednak wszystko, czego się dowiemy w jego opowieści to prawdziwe oblicze pewnej postaci oraz rozterki samego bohatera. Historia jest ciekawa, może i bez fajerwerków, ale satysfakcjonuje zaskakującymi rozwiązaniami i emocjonalnymi momentami. Teoretycznie, jest całkowicie zbędna, uważam jednak, iż warto w nią zagrać dla samego pajacowania bohatera.

Niestety, historia zostawia nas ze sporą dziurą fabularną (co ze związkiem tej dwójki, skoro Merlin jest nieśmiertelny, a Alu z czasem się zestarzeje i umrze?).

"Now that the formalities are out of the way, why don't we discuss something more suitable between a man and a woman?"
Postaci pobocznych jest naprawdę sporo i każda wyróżnia się charakterem i graną rolą. Przed szereg na pewno wychodzi Lady Guinevere, żona zmarłego króla i była królowa. Kobieta jest osobą pełną ciepła i serdeczności; jako jedna z nielicznych wierzy w nas bezgranicznie i pomaga jak tylko może. Kolejną wspaniałą postacią jest pokojówka, Marie, której historia rozwiązuje się w najbardziej nieprzewidywalny sposób. Mogłabym wymieniać kolejnych bohaterów i opiewać ich kreacje, ale prawdą jest, iż każdy z nich jest napisany bezbłędnie i da się go/ją mniej lub bardziej lubić.

Moim największym zawodem jest brak osobnej ścieżki Medrauta (VA: Noriaki Sugiyama). Siostrzeniec zmarłego króla Uthera od dziecka był wychowywany na władcę. Niestety, chora ambicja jego matki doprowadziła chłopaka do szaleństwa. Medraut to najtragiczniejsza postać w grze i ogromny potencjał na wspaniałą historię (nawet ułożyłam w głowie fanfic z nim, Alu i Kayem w rolach głównych), ale niestety, bohater nie otrzymał wiele miłości od twórców (od swojej matki zresztą też...). 

"Don't you think I know? Even if I killed you to get you out of the way, the Sword would not choose me!"
Jedynym zauważalnym problemem gry są jej złoczyńcy. Tych jest kilku i każdy z nich zapowiada się ciekawie, jednakże żaden ostatecznie nie przebywa ani kawałka drogi - poznajemy ich jako zło wcielone  i tacy do końca zostają.

Gra posiada po dwa zakończenia na postać: szczęśliwe i smutne, jednakże nie ma sensu silić się na oba, ponieważ złe endingi nie są specjalnie odkrywcze (nasz ukochany zwyczajnie ginie) i nie nagradzają nas żadnymi ilustracjami - wyjątkiem jest ścieżka Gawaina.

W wersji na PSP wbudowany został sklepik (coś na wzór tego z Norn9). Za punkty zdobyte za ukończenie ścieżek możemy kupić drobne dodatki: sześć krótkich historyjek, dwa spin-offy oraz szkice koncepcyjne. Te pierwsze można sobie odpuścić, gdyż nie wnoszą nic ciekawego do już poznanych opowieści. O wiele ciekawiej prezentują się mini spin-offy: opowieść króla Cait sith i legenda króla Artura. Ta druga jest lekturą obowiązkową - nie tylko jest łącznikiem pomiędzy tajemniczym prologiem a resztą gry, ale i wyjaśnia zawiłości świata przedstawionego.


Strona wizualna, jak przystało na Otomate, w żadnym stopniu nie zawodzi. Grafika jest piękna, kreska bardzo specyficzna, ale wystarczy chwilę pograć, aby docenić jej urok. Zaskakuje na pewno ilość ilustracji na bohatera - ok. 20 (!), nie licząc wariantów. Obrazków grupowych czy samych drugorzędnych postaci również jest cała masa, do tego w sklepiku możemy odblokować szkice koncepcyjne i kolejne CG. To wszystko czyni Princess Arthur grą - artbookiem z fenomenalną fabułą, postaciami i oprawą graficzną. 

* * * 

PSP vs Android


Podobnie jak w Toki no Kizuna, wersja mobilna została okrojona względem oryginału na PSP. Do największych zmian należą:
  • brak voice actingu
  • brak dźwięków i muzyki
  • podział na ścieżki od rozdziału pierwszego (oryginalnie od czwartego)
  • ścieżka Merlina dostępna od początku
  • brak animacji
  • maksymalnie dwie postaci na ekranie (oryginalnie do trzech) 
  • trzy sloty zapisu
  • wszystkie bonusy z wewnątrzgrowego sklepiku płatne osobno


Każda z sześciu historii została wyceniona na 5 dolarów, jednakże istnieje opcja zakupu ścieżek w zestawie (dwa zestawy po trzy ścieżki) za niższą kwotę (trzy w cenie dwóch). Nie pamiętam ile dokładnie taka przyjemność kosztuje, ale zdecydowanie jest to najlepsza oferta. Minusem zestawów jest to, że CG zapisywane są w jednej galerii, bez podziałów na bohaterów, da się na tę niedogodność jednak przymknąć oko. Za dodatki również musimy zapłacić osobno. Historyjki bohaterów radzę sobie darować, za to warto sięgnąć po zestaw ze spin-offami (5 dolarów).


* * *


Princess Arthur to fantastyczna przygoda w świecie rycerzy i magii, której przez długi czas nie da się zapomnieć. Choć zupełnie się tego nie spodziewałam, gra okazała się jedną z lepszych produkcji od Otomate, i zarazem trafiła na listę moich ulubionych gier otome! Niestety, z bólem serca muszę oznajmić, że to początek i koniec historii naszego damskiego Artura i jej przyjaciół - w Japonii nie ukazał się ani jeden fan disc, ani przesadna ilość merchandisingu. Oznacza to, że seria najprawdopodobniej nie będzie dalej rozwijana. Z drugiej strony, przynajmniej dostaliśmy angielską wersję, a to już jak wygrać życie!

* * *


Szczegóły wydania:
Deweloper: Otomate
Wydawca: Idea Factory (JAP) | NTT Somare (ENG)
Data wydania: 2013 (JAP) | 29 wrzesień 2016 (ENG)
Gatunek: otome / visual novel
Platforma: PSP (JAP) | Android (ENG)
Łączna liczba ścieżek: 6
Voice acting: tak (tylko w japońskiej wersji)
Animacje postaci: tak (tylko wersja PSP)

Edycja pudełkowa (tylko japońska): aukcje internetowe
Edycja cyfrowa (tylko angielska): Google Play


0 komentarze:

Prześlij komentarz