Kolekcja gier otome, świąteczne porządki i rozkład jazdy na nowy rok


Cześć! Choć za oknem wczesna wiosna, naprawdę mamy już końcówkę roku. Lada chwila święta, sylwester i początek nowego rozdziału w moim życiu, a przy okazji bloga. Wiem, iż ten rok nie należał do "obfitych", jeśli chodzi o nowe materiały, ale dziękuję że pozostaliście ze mną i wbiliście dwadzieścia tysięcy wyświetleń! Coś niesamowitego! Nie pozostaje mi nic innego, jak kontynuować przygody z grami otome i dzielić się wrażeniami z wami na blogu! Obiecuję, że Otome Explorer nie zostanie ponownie zaniedbany.

Dzisiaj chciałabym podzielić się z wami pewnymi przemyśleniami na temat bloga i, co w związku z nimi postanowiłam. Aby jednak nie było zbyt nudno, przy okazji przedstawię moją kolekcję gier otome, która bardzo się rozrosła na przestrzeni ostatnich dwóch/trzech lat. Zaczynając od samego początku:

Rok 2015/2016         

Z pierwszą grą otome (oryginalne Hakuoki na psp) miałam styczność jakoś w połowie 2015 roku. Często o tym wspominałam, lecz się powtórzę - kiedyś, gdy jeszcze byłam fanką mangi i anime, natrafiłam na visual novel Fate/Stay Night [Realta Nua]. Mechanika powieści wizualnej bardzo mi przypadła do gustu i zaczęłam drążyć gatunek. Szybko jednak zauważyłam, iż angielskich lokalizacji jest jak kot napłakał. Ostatecznie, spośród niewielu tytułów dostępnych na konsole udało mi się znaleźć jeden, który z marszu mnie zainteresował - Hakuoki ~Demon of the Fleeting Blossom~. Hakuoki poznałam jeszcze wcześniej za sprawą anime (które, swoją drogą, było bardzo średnie) i choć nie pamiętałam z niego wiele, postanowiłam dać grze szansę. Swoją kopię na psp ściągnęłam z ebaya za jakieś grosze, a ponieważ byłam na ostatnim roku studiów licencjackich (filologia angielska) nie miałam żadnych problemów z językiem. Z perspektywy czasu cieszy mnie, iż to Hakuoki było moją pierwszą grą otome, gdyż wysoka jakość produkcji wyrobiła we mnie pewne gusta.

Recenzja Hakuoki ~Demon of the Fleeting Blossom~















Rok 2016 stał dla mnie pod znakiem PS Vity. Jesienią 2015 roku na rynek amerykański wyszły kolejne dwie otome: Norn9 oraz Code; Realize ~Guardian of Rebirth~. Wciąż będąc pod wrażeniem jakości Hakuoki, sprawiłam sobie kieszonsolkę (która okazała się jednym z lepszych zakupów). Obie gry, choć nie bez wad, zamieniły moje zainteresowanie grami otome w pasję. Wkrótce potem zakupiłam Amnesię; Memories (wpierw na PC, ale granie na komputerze było i jest dla mnie niekomfortowe). Ten tytuł już wywołał we mnie mieszane uczucia i do dzisiaj uważam go za jedną z gorszych produkcji Otomate. Niesmak po Amnesii osłodził mi genialny Sweet Fuse. Niestety, posiadam tylko edycję cyfrową - sprowadzenie fizycznej kopii ze Stanów to wydatek grubo ponad 200 zł. i nie jestem na tyle szalona, aby dać tyle za grę, którą ukończyłam wzdłuż i wszerz.


Rok 2016 to również jedna z gorszych inwestycji - beznadziejna kolektorka Hakuoki ~Stories of the Shinsengumi~ na ps3, którą kupiłam ze względu na dodatkową zawartość na dysku. O ile sama gra to ulepszona wersja oryginału na psp i absolutnie nie żałuję jej zakupu, tak edycja kolekcjonerska woła o pomstę do nieba. Pociesza mnie jedynie fakt, że kosztowała mniej niż edycja standardowa (widać nikt jej nie chciał).

Unboxing edycji kolekcjonerskiej Hakuoki ~Stories of the Shinsengumi~

Rok 2017              

Rok 2017 to czas przepychu. Niestety, mam skłonności do chomikowania i zagracania pokoju niepotrzebnymi rzeczami, stąd masa gier otome kupionych/sprowadzonych w tym roku. Przy importowaniu wydań japońskich kieruję się jedną zasadą - gra musi mieć angielską lokalizację, oficjalną lub fanowską, stąd zatem zakup Toki no Kizuna, Nise no Chigiri, Princess Arthur, Hiiro no Kakera 4 (zostawiona w akademiku) oraz Reine des Fleurs. Pozostałe edycje limitowane jak fan dyski oraz prequel Hakuoki to już fanaberia i z perspektywy czasu trochę żałuję ich zakupu. W tym miejscu ponownie chciałabym podziękować Ranowi za pomoc z sprowadzaniu gier oraz podarunek w postaci japońskich wydań Vitamin X to Z, Vitamin Revolution, La corda d'oro oraz Harukanaru Toki no Naka de 2. Niestety, mimo najszczerszych chęci i godzin spędzonych nad przeczesywaniem neta, nie jestem w stanie zagrać w żaden z tytułów - dwa z nich są niemożliwe do przejścia bez znajomości japońskiego (występują w nich testy z losowymi pytaniami), a do dwóch kolejnych nie znalazłam streszczeń fabuły. Rozpakowanie oraz więcej informacji o poniższych grach pod tym linkiem.


Wracając do angielskich lokalizacji, Aksys Games oraz Idea Factory Int. wydali w sumie aż cztery gry: odświeżoną wersję Hakuoki (pierwszą część całości), Period: Cube, Collar x Malice oraz Bad Apple Wars. Oprócz BAW (które kupiłam na premierę, ale ukończyłam już w następnym roku) udało mi się przejść je wszystkie. Spośród masy innych, mniejszych gier otome, które ukończyłam w 2017 roku chciałabym wyróżnić znakomitą Toki no Kizunę. Chociaż tytuł w języku angielskim został wydany jedynie na urządzenia mobilne (bez voice actingu), ja przechytrzyłam system i grałam symultanicznie na tablecie (po angielsku) i psp (po japońsku). Wiem, że brzmi to głupio i niewygodnie, ale warto było się przemęczyć.


Nie żałuję również zakupu kolektorki Hakuoki: Kyoto Winds. Chociaż cena nie napawała optymizmem, zawartość pudełka zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. Limitka Stories of the Shinsengumi nie dorasta jej do pięt ;)



Rok 2018             

2018 był wyjątkowym rokiem dla fanów gier otome. Aż sześć (!) nowych lokalizacji pojawiło się na rynku: Code; Realize ~Future Blessings~, Hakuoki: Edo Blossoms, Psychedelica of the Black Butterfly, 7'Scarlet, Psychedelica of the Ashen Hawk oraz niedawno udostępniona London Detective Mysteria. Z powodu pisania i obrony pracy magisterskiej, trochę zajęło mi skończenie ich wszystkich (poza Mysterią), ale ostatecznie misja zakończyła się sukcesem - nie tylko zostałam magistrem i zdążyłam ograć nowości, ale nawet nadrobiłam Bad Apple Wars oraz Princess Arthur (również ukończona symultanicznie na tablecie oraz psp).


W pierwszej połowie roku do mojej kolekcji trafiły cztery (!) edycje kolekcjonerskie: Amnesia; Memories, Hakuoki: Edo Blossoms oraz dwie limitki Code; Realize. Mój chłopak do dziś wypomina mi zakup obu edycji limitowanych C;R zamiast jednej (zawartość jest praktycznie ta sama), ja jednak nie mam sobie nic do zarzucenia - na pewno ogram oryginał i sequel jeszcze raz na przed premierą Wintertide Miracles, a poza tym limitka była niewiele (40 zł.) droższa od standardowej edycji.


To tyle, jeśli chodzi o fizyczne kopie gry. Jak nietrudno się domyślić, moje konto Steam jest po brzegi zapchane mniejszymi i większymi tytułami, nie uważam ich jednak za część kolekcji, a dostęp lub usługę. Z tego samego powodu pominęłam w swoim wywodzie większość tytułów dostępnych wyłącznie w cyfrowej dystrybucji.
 


~Świąteczne porządki~


Długo zastanawiałam się nad przyszłością bloga. Na samym początku, gdy strona zwierała tylko kilka materiałów byłam przekonana, że Otome Explorer to "moje podwórko" i mogę wrzucać na niego wszystko, co tylko zechcę; stąd masa materiałów o książkach, gadżetach, czy newsach. Dzisiaj, gdy OE ma już ponad 70 opublikowanych postów widzę, iż moje dobre chęci do zróżnicowania treści wywołały tylko niepotrzebny chaos. Zatem, wraz z nadejściem nowego roku postanowiłam pozbyć się części materiałów i zakładek oraz ograniczyć się do publikacji treści wyłącznie na temat gier otome oraz visual novel. Do kosza idzie cała "biblioteczka", niepewny jest również status "light novels" (pisanie o nich sprawia mi przyjemność, ale ewidentnie nie jesteście nimi zainteresowani). Unboxingi zostaną nietknięte, gdyż i tak pojawiają się sporadycznie. Publikację newsów pozostawiam innym stronom i fanpejdżom, nie omieszkam natomiast zrobić przeglądu w razie zapowiedzi kilku tytułów jednocześnie. Podsumowując, od nowego roku na blogu będą pojawiać się wyłącznie recenzje/przemyślenia na temat gier otome i visual novel. 

Usunięte zostaną również materiały w języku angielskim. Romansowanie z bilingwalizmem nie wyszło blogowi na dobre, dlatego postanowiłam zrobić z tym porządek. Mam dalekosiężne plany dotyczące anglojęzycznych tekstów, jednakże moim priorytetem na ten moment jest systematyczna publikacja nowych recenzji.


~Rozkład jazdy na nowy rok~


Rzadko, a w zasadzie nigdy nie planuję z góry publikacji , tym razem jednak chcę zrobić wyjątek. Oto recenzje, które na 100% ukażą się w najbliższych miesiącach:

Koniec grudnia: Psychedelica of the Ashen Hawk

Styczeń: Code; Realize ~Future Blessings~
                  Danganronpa: Trigger Happy Havoc

Luty: Code; Realize ~Wintertide Miracles~ [premiera]

Marzec: Steins; Gate: Elite [premiera]

W styczniu oraz lutym pojawią się również dwa giveawaye. Stay tuned!



[Recenzja VN] Steins; Gate 0 ~Cierpienia starego Rintaro~



Pierwszy Steins; Gate to najlepsza visual novel, w jaką przyszło mi zagrać. Pomimo pojedynczych elementów, które akurat mi nie przypadły do gustu, produkcji nie można odmówić opowiedzianej po mistrzowsku opowieści, pełnej napięcia fabuły z zaskakującymi zwrotami akcji, horrorowego klimatu w dalszych partiach gry, sympatycznych, wielowymiarowych bohaterów oraz wzruszającego zakończenia idealnie spajającego przygody Rintaro w całość. Jedynka zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie, że obawiałam się, jak twórcy podejdą do kwestii sequelu; w końcu historia jest zamknięta od A do Z i jej dalsze rozwijanie mogłoby jej tylko zaszkodzić. A jednak, nowa opowieść zaprezentowana przez 5.pb games okazuje się być nie tylko idealnym dopełnieniem oryginału, ale i bardzo dobrym tytułem samym w sobie.

Na samym początku chciałabym zaznaczyć, iż Steins; Gate Zero nie jest do końca sequelem. Tak, gra powstała później, jednakże zaprezentowane wydarzenia nie następują po oryginalnych przygodach Rintaro ani ich nie poprzedzają. Nie jest to również spin-off, gdyż nasz szalony naukowiec i spółka są nadal w centrum zainteresowania. "Alternatywna historia" już bardziej oddaje ducha produkcji, tyle że jest jak najbardziej kanoniczna. Co zatem pozostaje? Cóż, najłatwiej chyba przejść do konkretów i powiedzieć, że Zero przedstawia losy protagonisty w trakcie trwania oryginału, a dokładniej jego życie po utracie ukochanej i mozolne wstawanie z kolan.

Historia Zero rozpoczyna się w momencie, gdy Rintaro uświadamia sobie, iż uratowanie Kurisu jest niemożliwe. W pierwszym Steins; Gate bohater pada na kolana w rezygnacji, ale z beznadziei wyciąga go nagranie od samego siebie z przyszłości. Starszy Rintaro, który poświęcił życie na doskonalenie planu odzyskania swojej ukochanej, wysyła młodszej wersji sposób, jak nie dopuścić do śmierci dziewczyny. Dalsze zmagania bohatera z prawami wszechświata są już nam dobrze znane, dlatego Zero skupia się właśnie na Rintaro z przyszłości.


Grudzień 2010 roku, pięć miesięcy po śmierci Kurisu. Rintaro, już nie szalony naukowiec, a wrak człowieka, przybywa na seminarium doktora psychofizyki Alexisa Leskinena, który razem z Kurisu pracował nad dygitalizacją ludzkich wspomnień. Leskinen oraz jego asystentka, Hiyago Maho, ogłaszają światu swój niebywały wynalazek - Amadeus, sztuczną inteligencję stworzoną na bazie wspomnień. Odkrycie zbiera u zebranych mieszane opinie, ale Rintaro, wiedząc iż Kurisu brała udział w projekcie, postanawia zgłębić temat. Bohaterowi udaje się porozmawiać z doktorem i, powołując się na znajomość z Kurisu, otrzymuje dostęp do Amadeusa celem jego testów. Przybywszy do placówki badawczej, Rintaro staje oko w oko ze sztuczną inteligencją, która, jak się okazuje, została zbudowana na bazie wspomnień jego zmarłej ukochanej.

Spotkanie z cyfrową wersją Kurisu to tylko początek nowych przygód bohatera. Kolejne wydarzenia obfitują we wszystko, co znamy z pierwszego Steins; Gate plus jeszcze więcej pościgów, wybuchów i spisków międzynarodowych. Rintaro, mimo niechęci do ponownego uruchomienia wehikułu czasu, zostaje ostatecznie zmuszony do podróży między liniami czasowymi i szukania sposobu na niedopuszczenie do wybuchu trzeciej wojny światowej. Rezultaty jego działań będą różne, ale pełna wybojów droga bohatera nauczy go, iż wyroki wszechświata nie są absolutne.


W przeciwieństwie do poprzedniczki Zero koncentruje się na dwóch, przeplatających się wątkach jednocześnie: pierwszym jest Amadeus, jego relacja z Rintaro i koleżanką Kurisu po fachu, Hiyago Maho, oraz międzynarodowy spisek. Drugim, wędrówka protagonisty po liniach czasowych i kwestia nadchodzącego kataklizmu. Twórcy trafnie przewidzieli, że mózg prostego gracza nie wytrzyma takiego natłoku informacji, dlatego podzielili grę na dwie ścieżki, jedną rozwijającą wątek Amadusa i drugą opowiadającą o podróżach w czasie. Obie historie stoją na najwyższym, steinsgate'owym poziomie, aczkolwiek tylko jedna z nich jest kanoniczna. Oprócz dwóch głównych wątków w tle przewija się masa pomniejszych, w tym kilka związanych z nowymi postaciami. Wszystkie one, złączone do kupy, tworzą ogromny kłębek fabularny, niełatwy, czy wręcz niemożliwy, do rozplątania samemu. Rezultat tak skomplikowanej opowieści jest oczywisty: dla jednych fabuła wyda się niezrozumiała i niepotrzebnie zagmatwana, gdy inni z wypiekami na twarzy będą szukać zależności i łączyć fakty. Ja należę do tej drugiej grupy i interpretacja historii sprawiła mi masę frajdy, aczkolwiek również posiłkowałam się tekstami na fanowskiej wiki.

Sama opowieść prezentuje się nie gorzej od poprzedniczki. Zarówno S;G, jak i Zero to przykłady najwyższego poziomu narracji wśród visual novel - historia jest mroczna i zawiła, pełna zagadek, scen akcji i zwrotów fabularnych, Podczas swojej wędrówki Rintaro doświadcza najgorszych rezultatów swoich wyborów, od utraty przyjaciół w zarzewiu wojny, aż po otarcie się o śmierć. Co do tego ostatniego, w przeciwieństwie do oryginału protagonista w Zero jest bezpośrednio wystawiony na niebezpieczeństwo - gdy w S;G Rintaro jest głównie (bezsilnym) obserwatorem, tutaj bohatera nie chroni nic poza instynktem przetrwania. Świat Zero jest dla mężczyzny zdecydowanie surowszy, co doprowadzi do wielu sytuacji bez wyjścia. Poczucie beznadziei potęguje jeszcze fakt, iż Rintaro nie jest jedynym posiadaczem wehikułu czasu - jak się szybko dowiemy, ktoś jeszcze manipuluje wydarzeniami na swoją korzyść.













Pod względem fabularnym Zero to godny następca oryginału, sprawa wygląda jednak inaczej pod względem kreacji bohaterów. Tutaj, niestety, mam już mieszane uczucia. Podczas, gdy starszy, Rintaro to absolutny fenomen, tak u pozostałych bohaterów (poza nową obsadą) nastąpił wyraźny downgrade. Ale, zaczynając od pozytywów:

Wydarzenia pierwszego Steins; Gate zostawiły na Rintaro poważne blizny. Mężczyzna to nie tyle cień samego siebie, co duch, puste ciało, w dodatku chorujące na PTSD. Bohater nie może uwolnić się z przeszłości; nie potrafi zapomnieć i ruszyć dalej. W swojej głowie cały czas przeżywa wydarzenia sprzed pół roku, a gdy jego umysł na chwilę się oczyści, najmniejsza rzecz potrafi przywrócić traumatyczne wspomnienia. Jego alter ego, szalony naukowiec Hououin Kyoma, już nie istnieje, tak samo jak dawne ambicje i marzenia. Można się sprzeczać, że Rintaro nie do końca zatracił się w beznadziei (wszakże mężczyzna dąży do zostania przyjętym na uniwersytet, na którym studiowała Kurisu, aby kontynuować jej badania), moje interpretacja jest jednak inna. Równie dobrze protagonista chce być zwyczajnie blisko swej ukochanej, nawet po jej śmierci. Dlatego podąża jej tropem, szukając śladów, jakie pozostawiła w tym świecie. Echa jej egzystencji. Spotykając wspólnych znajomych i widząc rezultaty jaj badań, Rintaro może przez chwilę żyć w iluzji, że Kurisu nigdy nie przestała istnieć.

Kreacja starszego, nękanego przez wspomnienia, zniszczonego Rintaro jest rewelacyjna. W recenzji Steins; Gate wspominałam, iż bohater jest najciekawszy i najsympatyczniejszy, gdy jest zwyczajnie sobą, a nie sztucznie wykreowaną, komediową kreskówką. W Zero twórcy poszli o krok dalej - Rintaro w swojej starszej wersji jest nie tyle naturalny, co aż nagi. Jako gracze widzimy całe jego cierpienie, traumę, rozpacz i wszystkie inne emocje, które okazujemy tylko w chwilach słabości.  Widok ten, choć budzący litość i ściskający ze serce, przypomina prawdziwego człowieka z krwi i kości. Czy mogłoby być lepiej? Nie sądzę.











Niestety, nie wszystkie postacie zostały napisane tak dobrze jak protagonista. Pozostała część ferajny to solidni, wielowymiarowi bohaterowie, jednak niektóre kreacje zaliczyły ogromny downgrade. I tak np. Daru z ekscentrycznego, ale utalentowanego hakera stał się... zwykłym idiotą. Z jakiegoś powodu zmieniono nawet ton jego głosu, przez co z jego ust toczą się głównie jęki, przypominające stereotypową osobę upośledzoną umysłowo. W oryginalnej wersji Daru był dziwny i obleśny, lecz zawsze mówił do rzeczy i budził respekt wiedzą w danych tematach. Tutaj, jest po prostu przykry. Rozumiem, że z założenia bohater miał być comic reliefem, ale po drodze coś bardzo poszło nie tak.

Plejada nowych bohaterów prezentuje się już znacznie lepiej. Choć debiutów jest całkiem sporo, nie czuć iż żadna z ról jest przypadkowa i niepotrzebna. Kilka z nich również może wywołać poważny mętlik w głowie; w końcu ich dzieje zmieniają się wraz z działaniami bohatera. Moją faworytką w tej kwestii jest podróżniczka w czasie Kagari, która z jakiegoś powodu do złudzenia przypomina Kurisu. Przypadek, czy intencja twórców? Cóż, prawda okazuje się bardziej zagmatwana...

Ciekawym aspektem jest strona graficzna sequelu, całkowicie inna od oryginału. Kanciaste kontury, nieproporcjonalne ciała, wielkie oczy z charakterystycznymi spiralami zniknęły na rzecz bardziej klasycznych wizerunków postaci. Co dziwne, sporo grafik z poprzedniczki ostało się w sequelu, szczególnie tych nawiązujących do wydarzeń sprzed pół roku. I tak, np. Kurisu w większości gry występuje w niezmienionej wersji. Zmianę stylu najlepiej obrazuje jedna ze scen, w której Rintaro zauważa podobieństwo w wyglądzie Kagari do swojej zmarłej ukochanej.











Spotkałam się ze skrajnymi ocenami nowego stylu graficznego - jedni go krytykują za "tani" wygląd i podobieństwo do kreski typowej dla anime, drudzy chwalą za idealne oddanie ponurego klimatu produkcji. Osobiście, pierwsza styczność z grafiką Zero była dla mnie szokiem, jednakże szybko się do niej przyzwyczaiłam. Z biegiem czasu stwierdzam nawet, iż niektóre postacie wyglądają lepiej niż w poprzedniczce - na plus zaliczam Rintaro (który przygarbiony wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy, i tak miało być!) oraz  Suzuhę, która z nowym stylem graficznym zyskała trochę powagi.

Nie jestem natomiast do końca przekonana, co do mieszania starego stylu graficznego z nowym. O ile taki zabieg da się uzasadnić (przedstawianie wydarzeń z przeszłości), tak taka mieszanka zwyczajnie wygląda źle.

Mechanika Zero nie odbiega zbytnio od tej zaprezentowanej w poprzedniczce, tj. Rintaro ponownie używa swojej komórki, aby sterować biegiem wydarzeń. Poza sztywnym podziałem na dwie ścieżki, Amadeusa oraz podróży w czasie, nie zmieniło się nic. Warto jednak wspomnieć, iż wybory dokonywane przez bohatera są bardziej niejednoznaczne - podczas, gdy w S;G mieliśmy jasny wybór, czy coś zmienić, czy nie, tutaj zdarzy nam się o czymś zadecydować, nie znając żadnej z konsekwencji.












Przejście gry z dwoma ścieżkami i wszystkimi zakończeniami zajęło mi ok. 30 godzin, czyli tyle samo, co oryginalnego Steins; Gate. Obie historie spodobały mi się w równym stopniu, głównie za sprawą intensywności wydarzeń i licznych scen akcji. Jeśli narzekaliście na ślimacze tempo oryginału, nie przejdźcie obojętnie obok sequelu! W Zero co chwilę coś się dzieje, a im dalej, tym fabuła coraz bardziej przyspiesza. Zapewniam, że od początku do końca nie będziecie się nudzić!

Ostatecznie, nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, czy bardziej lubię jedynkę, czy Zero. Choć oryginalne Steins; Gate jest spójną historią, Zero idealnie ją rozwija i dopełnia. Także, podsumowując, obie produkcje są wyjątkowe na swój sposób i razem tworzą jeden długi tytuł. Oczywiście gorąco polecam i jednocześnie ostrzegam, iż bez poznania jedynki, nie ma sensu rozpoczynać zabawy z sequelem.

P.S. Europejska kopia gry na PS Vitę zawiera błąd - ilustracje w galerii są w małym rozmiarze i rozmazują się po bokach. Bug naprawia najnowsza łatka, ta jednak z kolei usuwa wszystkie dotychczasowe sejwy i przestawia domyślne ustawienia m.in. głosy postaci. Radzę zatem zaktualizować grę przed jej rozpoczęciem.


~Galeria~



***


Znalezione obrazy dla zapytania steins gate zero box

Szczegóły wydania:
Deweloper: 5pb.
Wydawca: PQube
Data wydania: 25.11.2016
Gatunek: visual novel
Platforma: PC, PS3, PS4, PSV
Voice acting: tak
Animacje postaci: tak

Edycja pudełkowa: sklepy internetowe
Edycja cyfrowa: PSN, Steam