Recenzja VN | Cafe 0 ~The Drowned Mermaid~



Mała zmiana planów. Niestety, nie wyrobiłam się z recenzją Psychedeliki of the Ashen Hawk ze względu na warunki panujące w rodzinnym domu (leciwy lapek nie wyrabia przy dwóch programach uruchomionych jednocześnie, a w myszce nie działa scroll). Dlatego dzisiaj, zamiast z najlepszą grą otome tego roku, zmierzę się z tytułem, który prawdopodobnie zostałby na liście "kiedyś na pewno zagram" do końca moich dni, gdyby nie świąteczna wizyta w domu i brak lepszego sprzętu do grania. Tak, zawdzięczacie ten tekst mojemu zdziadziałemu laptopowi. Enjoy!

Nie byłam zbytnio zainteresowana Cafe 0 ~The Drowned Mermaid~ dopóki nie otrzymałam gry w ramach oficjalnego bundle'a RoseVeRte. Oczywiście wiedziałam, że taki tytuł istnieje i zgarnia całkiem sporo pozytywnych ocen, ale szkaradne postacie, szczególnie ich rybie oczy skutecznie mnie od produkcji odstraszyły. Zazwyczaj nie osądzam gier po grafice (bo to jak ocenić książkę po okładce, a i czasem strona wizualna jest intencjonalnie stylizowana na brzydką), jednakże tutaj od początku coś mi nie grało. Czy moje obawy się spełniły? Cóż, pora wkroczyć do kawiarni, rozsiąść się przy stoliku z kawą i spojrzeć kelnerowi prosto w rybie oczy...

W grze wcielamy się licealistkę Marin, która na samym początku przygody budzi się w tytułowej kawiarni 0. Chwilę później podchodzi do niej kelner, niebieskowłosy chłopak imieniem Sui, i podaje szklankę wody (jak się okazuje to jedyny trunek serwowany w tym lokalu). Bohaterka bierze łyk i chwilę potem traci przytomność. Tym razem, gdy dziewczyna dochodzi do siebie, znajduje się na szkolnym basenie, otoczona zgrają ludzi. Lekarz i jedna z uczennic informują Marin, że ta nagle zaczęła się topić, ale jej życiu nie zagraża już niebezpieczeństwo. Bohaterka jednakże ma amnezję - nie pamięta kim jest ani jak się tu znalazła, za to sporadycznie, niczym duch, przed jej oczami pojawia się kelner, Sui. Lekarz zdaje się nie wierzyć lub nie przejmować zanikiem pamięci u dziewczyny i wypuszcza ją do domu. Na miejscu protagonistkę znów nawiedza Sui. Niebieskowłosy chłopak przekazuje Marin, że ta umrze za siedem dni i radzi, aby przeznaczyła swój ostatni tydzień życia na odzyskanie wspomnień.
















Tak prezentuje się prolog do gry Cafe 0 The Drowned Mermaid. Zadaniem bohaterki na kolejne sześć dni będzie rozmawianie z postaciami (potencjalnie) jej bliskimi, poznawanie swojej przeszłości i, ostatecznie, rozwiązanie tajemnicy swej nieprzypadkowej śmierci. Jak się szybko okazuje, ktoś stał za niefortunnym utonięciem Marin w morzu i winny musi zostać ukarany, aby bohaterka mogła odejść z tego świata w spokoju. Rozwiązanie zagadki jednakże nie będzie ani łatwe, ani szybkie - sześć dni to za mało czasu na wykonanie zadania i w ciągu jednej ścieżki nie zdołamy odkryć wszystkich kart. Zamiast tego, niczym detektyw, będziemy szukać poszlak na przestrzeni kilku różnych ścieżek. Do odblokowania prawdziwego zakończenia potrzebujemy w sumie czterech przedmiotów (czyli musimy przejść grę co najmniej pięciokrotnie), które zebrane razem rzucą światło na wydarzenia prowadzące do śmierci bohaterki.

The Drowned Mermaid wygląda ciekawie na pierwszy rzut oka. Mamy amnezję, morderstwo, dochodzenie, towarzysza z zaświatów oraz grupę niekoniecznie zdrowych na umyśle osobników, z których przyjdzie nam wyłonić mordercę (lub morderców). Jak nietrudno się domyślić, fabuła jest poważna, wręcz mroczna, a wspomnienia utracone przez bohaterkę nie są ani szczęśliwe, ani nie przedstawiają ją w dobrym świetle. Niestety, mimo ciekawej i dobrze poprowadzonej historii oraz spektakularnego zakończenia, tytuł nie za bardzo ma czym się bronić.











Największym problemem produkcji jest jej długość. Przejście pojedynczej ścieżki (bez prologu) to 15-25 min., co czyni ją niewiele dłuższą od... prologu. Co gorsza, pomimo różnych wyborów fragmenty tekstu w kolejnych ścieżkach pozostały niezmienione (tzw. kopiuj-wklej), np. na koniec każdego dnia wita nas Sui z tą samą, nudną gadką. Bardzo krótka rozgrywka nie byłaby wadą, gdyby nie skomplikowana i rozbudowana fabuła. The Drowned Mermaid usilnie próbuje zarysować profil psychologiczny naszych bohaterów, ich problemy i przejścia, ale zwyczajnie nie starcza jej na to czasu. Ba, sami twórcy musieli zauważyć ten błąd, gdyż dodali bonus, w którym możemy wypytać Suiego o niewyjaśnione kwestie fabuły. Efektem źle oszacowanej długości produkcji jest oczywiście obojętność gracza na bohaterów, ich problemy i to, jak kończą.

Rozwijając powyższy wątek, głównej bohaterki, Marin, nie da się lubić. Nie dlatego, że jest niesympatyczna lub irytująca, a ponieważ nic o niej nie wiemy. Jedyne informacje, jakie udaje się o niej zdobyć to: czym się zajmuje, jak jest postrzegana w szkole, z kim się koleguje, w kim jest zakochana, gdzie (nawet nie kim) są jej rodzice oraz jak umiera. Natomiast, w żadnej z sześciu ścieżek nie dowiemy się np.: jaką osobą jest Marin, dlaczego posunęła się do pewnego czynu i jak się z tym czuła, jak wyglądała jej rekonwalescencja po wypadku, jak pogodziła się z kontuzją oraz jak ona postrzegała przyjaźń z Ami. Brak odpowiedzi na te pytania można do pewnego stopnia usprawiedliwić amnezją bohaterki, jednakże przez tak wielkie dziury w jej osobowości oraz przeżyciach nie byłam w stanie uwierzyć w tę postać. Protagonistka jest nijaka, nieciekawa i w ogóle mi na niej nie zależało.














Pozostała trójka bohaterów jest niczego sobie, ale cierpi na ten sam syndrom, co protagonistka. Każdy z nich skrywa głębię i pewne tajemnice (i nierówno pod sufitem), lecz ich wątki, gdy już wychodzą na światło dzienne, są podsumowywane jednym słowem (forbidden love, desire, itp.) i w tym momencie gra się kończy. Wielka szkoda, gdyż całe trio, podobnie jak Marin, miało pewien potencjał, który z jakiegoś powodu nie został wykorzystany.

Zmierzając powoli ku końcowi tej recenzji, chciałabym poruszyć kolejny problem produkcji. Otóż Syrenka momentami jest żenująco głupia. Mamy np. dwie sceny, w których bohaterowie (dosłownie) gryzą się po szyjach jak jakieś wampiry i gra próbuje nam wmówić, że na ekranie właśnie przewija się romans. Dodatkowo żenadę potęgują teksty w stylu "całuje mnie tak namiętnie, że mrozi mi mózg" (!)... Ogólnie cała produkcja jest nieintencjonalnie śmieszna i wielokrotnie ryłam ze śmiechu, chociaż z założenia nie powinnam mieć ku temu powodu.

Kwestią dyskusyjną jest oprawa graficzna. Mi, łagodnie mówiąc, ta w ogóle nie przypadła do gustu. Tła i postacie (poza doktorkiem) wyglądają okej, ale ilustracje... większość jest brzydka, a kilka wręcz szkaradnych. Akurat te najgorsze są mocno spoilerowe, także nawet gdybym chciała, nie mogłabym ich wam pokazać, także musicie uwierzyć mi na słowo. Głównym problemem są, moim zdaniem, te dziwaczne, ogromne rybie oczy, które, swoją drogą, przewijają się jeszcze w kilku innych produkcjach RoseVeRte. Mnie one przerażają i nasuwają skojarzenia z horrorem.










Nie wiem, autentycznie nie wiem, jak ocenić Cafe 0 The Drowned Mermaid. Gra miała ogromny potencjał, ale po drodze został on totalnie zmarnowany. Tytuł jest stanowczo za krótki (przejście i zdobycie wszystkich zakończeń zajęło mi trochę ponad dwie godziny) w porównaniu do ilości rozpoczętych wątków, ale i do ceny, gdyż twórcy za swoją produkcję życzą sobie aż 25 zł. (!). Za tę detaliczną kwotę nie otrzymamy jednak voice actingu - aby usłyszeć postacie mówiące po japońsku musimy wydać kolejne 7 zł. (!). Czy warto brać chociaż na wyprzedaży za symboliczną dychę? Tu już sprawa wydaje się klarowniejsza. Jeśli lubicie historie uciekające tajemnicą i przesycone poważnymi treściami, nie ma co się zastanawiać.


~Galeria~



***


Szczegóły wydania:
https://steamcdn-a.akamaihd.net/steam/apps/335660/header.jpg?t=1509546416Deweloper/wydawca: RoseVerTe
Data wydania: 11.10.2011
Gatunek: visual novel
Platforma: PC
Voice acting: do zakupu osobno
Animacje postaci: nie

Edycja cyfrowa: Steam