Gintama jako... gra otome? Ciekawa produkcja fanów serialu.


Internet nie przestaje zaskakiwać, podobnie jak pasja prawdziwych fanów. Tym razem zauważyć dała się grupa miłośników Gintamy z Chin, która to postanowiła stworzyć grę otome z bohaterami ich ulubionej serii mangi i anime.
Fanowska gra o chińskim tytule 月華(月华) Yue Hua wprowadza do świata Gintamy nową, bezimienną bohaterkę, której losy niespodziewanie krzyżują się z przygodami męskiej części obsady: Gintokim, Hijikatą, Katsurą i Takasugim. Wszyscy czterej panowie posiadają osobne ścieżki, pełne unikalnych wydarzeń i gagów.

Chociaż już od lat nie śledzę rynku mangi i anime, Gintama zawsze była moją ulubioną serią, czy to na papierze czy na ekranie, dlatego inicjatywa fanów z miejsca mnie zainteresowała. Niestety, choć gra jest całkowicie darmowa, nie udało mi się poprawnie jej uruchomić na Windowsie 10. Z tego względu wszystkie informacje i wrażenia z tytułu opieram wyłącznie na opinii innych graczy.

Gra zapowiada się bardzo ciekawie i ci, którzy zagrali i zrozumieli tekst wspominają, że tytuł jest zabawny oraz udanie naśladuje ducha oryginału. Ilustracje wyglądają miodnie, niczym żywcem wydarte z wersji animowanej. Niestety, w tym miejscu muszę co niektórych zmartwić. Po pierwsze, gra nie jest jeszcze skończona. Zdaje się, iż obecna wersja to tylko połowa całej historii, a prace nad drugą częścią zostały po trzyletniej przerwie dopiero niedawno wznowione. Po drugie, tytuł jest dostępny jedynie w języku chińskim. Na blogach pojawiło się kilka tłumaczeń i streszczeń fabuły po angielsku, te jednak pokrywają jedynie sam początek fanowskiej produkcji.


A teraz porcja screenów ^__^




Grę można pobrać tutaj (plik 95,7M), spodziewajcie się jednak ślimaczego tempa pobierania.
Lub z mojego chomika.


Pozostałe linki: fanpage twórców (po chińsku); strona gry
Angielskie (częściowe) tłumaczenie: blog Yua Hua project




Źródła: otome reddit, Yorozuya Soul (forum fanów Gintamy)


Recenzja | Blood Code


Nawet w najbardziej niszowym gatunku gier zdarzają się tytuły tak złe, że aż niegrywalne. W światku otome "crapa" nie udało mi się jeszcze odnaleźć, ale przyznaję, Blood Code ociera się o to miano.


Początkowo to nie miała być recenzja, a ostrzeżenie przed kupnem niniejszej produkcji, ale po przejściu całości stwierdzam, że to najlepsza zła gra w jaką grałam. Jest nudna, kiepsko wykonana i nieprzemyślana, zawiera szczątkową fabułę, a bohaterka to idiotka. Każda inna gra o takich cechach z miejsca dostałaby łatkę "crapa", ale Blood Code crapem nie jest. Blood Code to po prostu zmarnowany potencjał.

Dawno temu wampiry lękały się światła i żyły w ciemnościach, jednakże za bohaterskie czyny pewnej wampirzycy Bóg nagrodził całą rasę niewrażliwością na promienie słoneczne. Od tego czasu wampiry i ludzie żyją w przyjaźni, czego dowodem jest chociażby koedukacyjna szkoła magii Star-mirror. Nastoletnia Leia Ephelis, nowa uczennica placówki, szybko dostosowuje się do  otoczenia i zdobywa przyjaciół, jednak niedługo po rozpoczęciu roku w tajemniczych okolicznościach na terenie szkoły ginie jej ojciec. Wujek dziewczyny, a zarazem przywódca religijnej organizacji "the Kirk", kieruje winę na zbuntowane wampiry i zleca Lei zadanie wyśledzenia morderców.


Fabuła z początku zapowiada się ciekawie, podobnie jak świat pełen magii, jednak szybko się przekonamy, że gra opowiada przede wszystkim o szkolnym życiu bohaterki, pieczeniu ciast i nieudolnym śledztwie, które pojawia się tylko wtedy, gdy twórcy przypomną sobie, że Leia ma zadanie do wykonania. Niestety, Blood Code ma dobry pomysł na siebie, ale zatraca go już po prologu na rzecz codziennego życia.

Gra czerpie inspirację zarówno z serii o Harrym Potterze, jak i z mangi Vampire Knight, opowiadającej o koedukacyjnej szkole dla wampirów i ludzi. Uczniowie Star-mirror, niczym w Hogwarcie, uczą się posługiwać różnymi rodzajami magii, aczkolwiek tutaj mamy znacznie węższy wgląd w ich naukę. Oczywiście przyjdzie nam uczestniczyć w lekcjach, jednakże fabuła skupia się przede wszystkim na bardziej przyziemnych sprawach. Zatem na ekranie głównie będą gościć: pieczenie ciast, odwiedzanie kliniki, granie na fortepianie, porządkowanie biblioteki, rozwiązywanie spraw samorządu, wypady do parku rozrywki, itp. Nawiązywanie relacji z innymi bohaterami, przeważnie odbywa się w banalny i nudny sposób, głównie poprzez rozmowy, nie czyny, ani wspólne przygody. Największą głupotą jest jednak to, iż efekty naszej magicznej edukacji widać z pięć razy na całą grę. Niby to szkoła dla czarodziejów, ale magii tu jak kot napłakał...


Tytuł zaczyna się z prawdziwym przytupem - dostajemy krótką wizję świata, w którym ludzie koegzystują w pokoju z wampirami. Te ostatnie dzielą się na wielkie, starożytne rody, których członkowie, mający setki lat na karku, wysyłają młode pokolenie na nauki do Star-mirror. Tam właśnie przyjdzie bohaterce zaprzyjaźnić się z kilkoma przedstawicielami rasy nieśmiertelnych. Wkrótce dowiadujemy się również o religijnej organizacji "the Kirk", która przewodzi szkole oraz poznajemy samego przywódcę ugrupowania. Choć "otwarty konflikt" to za duże słowo, aby opisać stosunki między the Kirk i wampirami, wyraźnie czuć napięcie w relacjach tych dwóch stron. Bohaterce nie przyjdzie to łatwo, ale wcześniej czy później będzie musiała opowiedzieć się po któreś ze stron (wybór jest skryptowany i nie mamy na niego wpływu). 

Tyle ze świata Leii. Od czasu do czasu jesteśmy raczeni przebłyskami na temat odległej przeszłości, historii wampirów i ludzi oraz the Kirk, jednak jest tego o wiele za mało, by zapełnić cały świat gry.

Jak już wspominałam przelotem, protagonistka nie jest za bystrą osóbką i potrafi irytować swoją wytrenowaną do perfekcji umiejętnością zbywania swoich błędów czy niewiedzy uśmiechem. Jest przy tym przesadnie słodka, pogodna, niewinna, wyrozumiała i ufna. Nie mogło ponadto zabraknąć garści nieporadności i zaledwie szczypty humoru. Na plus trzeba zauważyć, że dziewczyna, chociaż nie jest asem w szkole, jak nikt zna się na gotowaniu i potrafi przyrządzić wspaniałe desery.


Cieszy również, iż Leia w zetknięciu z męskimi bohaterami zachowuje się naturalnie. Nie rumieni się na najdrobniejszy komplement, ani nie zaprzecza swoim uczuciom. Zdarza się nawet, że dziewczyna pierwsza wychodzi z inicjatywą. Pod tym względem co niektórzy japońscy twórcy mogą się uczyć od chińskiego dewelopera.

Intryga uknuta przez głównego złoczyńcę i sprawa morderstwa ojca Leii zostały przedstawione zgrabnie i interesująco, jednakże sam czarny charakter to śmiech na sali. O ile jego motywacja miło mnie zaskoczyła, tak jego dialogi oraz zachowanie są komiczne. Od faceta nie czuć za grosz zagrożenia, do tego ten design...

Najgorszą częścią Blood Code jest prolog. Ten jest po prostu tragiczny. Oczywiście mamy tu sporo scen ekspozycyjnych, dłuższych lub krótszych, ale większość z nich jest bezsensownych i nieprzemyślanych. Wstęp do historii składa się z króciutkich wycinków z pierwszego miesiąca Lei w szkole, ale te drobne fragmenty, pokazane dzień po dniu, prezentują się zwyczajnie głupio. Jednego dnia bohaterka ucina pogawędkę z daną postacią, i na tym dzień się kończy. Innym razem Leia idzie kogoś odwiedzić, krótka rozmowa i ciach - skok o kilka dni w przód. Czy gra, aby nie próbuje nam zasugerować, że w szkole, gdzie uczą magii nie ma niczego ciekawszego niż pogawędka z jednym czy z drugim? A może po prostu twórcom nie chciało się zagospodarowywać dnia bohaterki? Patrząc na długość rozgrywki, mogli odjąć trochę z końca i dodać na początek. Wyszłoby to tylko na dobre.


Gra dopiero w połowie dzieli się na cztery ścieżki, i podobnie jak w Nicole, twórcy oddzielili grubą linią historię główną (śledztwo) od opowieści chłopaków, które przyjmują coś na kształt historii pobocznej. Obie osie fabularne (główna i "poboczna") są od siebie zupełnie niezależne i w żaden sposób się nie przenikają. Dochodzenie i przygody z chłopakami żyją swoim życiem i łączą się dopiero na chwilę przed zakończeniem gry.

Tytuł z początku napsuł mi krwi i grę po raz pierwszy zakończyłam samotnie (aka "forever alone"), dzięki temu jednak odblokowałam dodatkową postać, od której zaczęłam podejście nr dwa.


Jesse

Jesse jest jednym z tajemniczych wampirów, mających związek ze śmiercią ojca bohaterki. Ratuje dziewczynę, gdy ta w noc Bożego Narodzenia spada z wysokości, ale tak naprawdę poznajemy go znacznie później. Chłopak zachowuje się jak typowy gbur; jest nieuprzejmy, zamknięty w sobie, prawie w ogóle się nie odzywa i ignoruje Leię, gdy ta próbuje nawiązać kontakt. Jest zimny jak lód, którym włada, ale uprzejmością i uporem bohaterka będzie w stanie rozgrzać jego serce.

Opowieść Jessego poniekąd uratowała dla mnie tytuł, ponieważ po samotnym zakończeniu miałam ochotę odinstalować grę i wyrzucić ją z pamięci. Jakoś ponownie przebrnęłam przez połowę historii, a gdy pojawił się chłopak, poszło już z górki. Ścieżka jest moim faworytem z trzech powodów:
1) scena nad jeziorem ; może i oklepana, ale nadal urocza;  
2) przemiana bohatera. Jesse z początku jest małomówny, zamknięty w sobie i odrzuca każdego, kto się nadto zbliży. Z czasem, gdy przyzwyczaja się do towarzystwa dziewczyny, zaczyna się odzywać i powoli otwierać. Poznajemy jego hobby i umiejętności, do tego sam wykazuje zainteresowanie bohaterką. Dalej, można się już domyślić; 
3) motyw klątwy. Nie wiem czy twórcy świadomie inspirowali się "Diabelskimi Maszynami", ale nie da się zaprzeczyć, iż wątek bardzo przypomina ten z trylogii Cassandry Clare. W grze nieznacznie go zmieniono i nieco skomplikowano, jednak nadal jest jednym z lepszych elementów tytułu. 
Poza tym, fabuła prezentuje się najciekawiej i nie trzeba się za chłopakiem uganiać (jak w przypadku pozostałych postaci).


Locke


Przewodniczący szkolnego samorządu i członek jednego z największych wampirzych rodów. Locke jest towarzyski i otwarty, do tego jak każdy wampir przystojny, a przez to również popularny wśród dziewcząt (i nauczycielek...).  Chłopak może się pochwalić bystrym umysłem, charyzmą oraz wirtuozerią gry na fortepianie. Przy tych wszystkich zaletach nie brak mu jednak wad; potrafi być złośliwy i podły, szczególnie względem natrętnych adoratorek.


Polubiłam Locke'a i jego historię, chociaż oboje nie obyli się bez wad. Bohater jest solidną postacią z charakterkiem i specyficznym poczuciem humoru, ale zakuła mnie w oczy jedna, błaha sprawa. Nigdzie nie jest sprecyzowane ile mniej więcej lat ma Locke (jest wampirem, więc od momentu "przebudzenia" się nie starzeje), i zgaduję, że chłopak jest trzeźwo myślącym nastolatkiem, niewiele starszym od Leii. Biorąc to pod uwagę, powielona kilkukrotnie scena, w której bohater oświadcza chęć posiadania z protagonistką dzieci jest zwyczajnie niesmaczna. Ile ona ma lat? Maksymalnie piętnaście? Do tego sama zachowuje się infantylnie... yh... 
Ścieżka jest ogólnie bez zarzutu, aczkolwiek jest jeden wątek rodem z wenezuelskich telenoweli. Na szczęście nie został rozegrany sztampowo, a postać z nim związana wypada ciekawie i sympatycznie.



Christ

Pierwszy przyjaciel, który wydostał się z "friend zone". Christ jest najlepszym kumplem Leii i jej nieocenionym druhem. Można z nim konie kraść i mieć pewność, że w chwili słabości zawsze przyjdzie nam z pomocą. Z charakteru jest dobroduszny, wyrozumiały i troskliwy, a słodycz wręcz bije od niego po oczach. Jako jedyny z bohaterów szkoli się w walce wręcz. Lubi, gdy tytułuje się go rycerzem i za punkt honoru obiera sobie ochronę bohaterki.

Christ był tak naprawdę moim pierwszym wyborem, ale z powodu nieznajomości mechaniki gry, moja bohaterka skończyła samotnie. Po któreś próbie w końcu mi się udało i poznałam Christa jako pogodnego, sympatycznego bohatera, którego osobę zepsuły dla mnie nieudolne dialogi. Zamiast skupiać się na charakterze i zachowaniu chłopaka, całą moją uwagę przykuło liczenie każdego wypowiadanego przez niego słowa "Leia". Naliczyłam ok. 150 razy, przy czym w pewnej chwili  już mnie to znudziło. Widać chłopak jest namiętnie zakochany w imieniu protagonistki.
Sama ścieżka prezentuje się ciekawie. Doświadczamy wydarzeń z dzieciństwa chłopaka, odkrywamy historie jego rodziców i niewygodne tajemnice. Opowieść jest miejscami emocjonalna, do tego mocne jest jedno z zakończeń.
















Leo

Leo jest nauczycielem magii światła i lekarzem w szkolnej klinice. Specjalizuje się w leczeniu, parzeniu mikstur i wywarów oraz z pomocą bohaterki szkoli się w wypieku ciast. Nie da się ukryć, iż jest sporo starszy od reszty bohaterów, jednak pogodny charakter zjednuje mu wielu przyjaciół. Jest luźny, towarzyski i dowcipny, a dla swoich uczniów wyjątkowo łagodny oraz wyrozumiały.

Nauczyciel... i do tego jakieś dwa razy starszy od bohaterki... to nie mogło się udać, nie dla mnie. Leo sam w sobie niczym mi nie zawinił, no ale jego profesja i (potencjalny) wiek już tak; gwoli przypomnienia, Leia ma około piętnastu lat.
A jak prezentuje się ścieżka? Totalna nuda. Przez pół historii mamy gadanie o ciastach, pieczenie ciast, konkursy w jedzeniu ciast i inne tego typu bzdety. Nawet zakończenie jest nudne! Dodatkowo, nie mamy żadnego wglądu w historię bohatera, a przecież się okazuje, że miał wcześniej zatargi z the Kirk i z jakiegoś powodu odszedł z organizacji (nie jest to żaden sposób wyjaśnione). Paradoksalnie postać, która z powodu wieku powinna mieć najbogatszą przeszłość, tutaj w ogóle jej nie posiada. Wielkie rozczarowanie i niesmak.


* * *

Bohaterowie otrzymali po dwa zakończenia, a Locke wyjątkowo trzy. Szczęśliwe endingi wypadają w porządku, chociaż absolutnie niczym nie zaskakują. Co innego alternatywne. Te gra nazywa "smutnymi" lub "normalnymi", ale określenie "słodko-gorzkie" bardziej do nich pasuje. Prócz dwóch zakończeń typowo fatalnych, pozostała czwórka pozostaje wolna dla oceny gracza.

Mechanika gry polega na układaniu Lei planu zajęć na każdy tydzień przez cały rok akademicki. Wybierać możemy spośród takich akcji jak: nauka konkretnej magii, nauka ogólna, czas wolny, odpoczynek oraz praca. Na koniec każdego miesiąca bohaterka podchodzi do testu z zakresu czarów, dlatego nie należy zaniedbywać edukacji naszej bohaterki (test możemy oblać maksymalnie dwa razy, za trzecim wywalają nas ze szkoły). Spośród czterech dostępnych rodzajów magii (wiatr, światło, ogień, woda) najlepiej skupić się na jednej, koniecznie tej związanej z wybranym przez nas chłopakiem. W trakcie rozgrywki przyda nam się również gotówka, którą zdobędziemy dorywczo pracując. W czasie wolnym Leia może iść na zakupy, zrelaksować się lub spotkać przyjaciół, natomiast odpoczynek odnawia energię zużywaną przez pozostałe akcje. Trzeba pamiętać, aby zbytnio nie przemęczyć bohaterki, gdyż wtedy ta gorzej przyswaja wiedzę, a w stanie krytycznym mdleje i zabiera nam (cenne) dwa dni z rozgrywki.


Naszym dodatkowym zadaniem będzie zdobycie jak najwyższej sympatii z danym bohaterem, co poskutkuje zakończeniem z nim. Aby osiągnąć najlepszy ending będziemy musieli spełnić trzy warunki: wybrać odpowiednią opcję dialogową w kluczowym momencie, wymaksować sympatię oraz dobić do jak najwyższego poziomu magii używanej przez bohatera. Z całej tej trójki najtrudniejszym i najbardziej żmudnym zadaniem będzie budowanie relacji. Tę zwiększamy poprawnymi wyborami w dialogach oraz obdarowywaniem wybranka konkretnymi prezentami podczas randek. Jak na złość, randkowanie, przy którym spędzimy masę czasu, jest w Blood Code okropnie nużące. Po zdobyciu numeru telefonu chłopaka (który dostajemy w losowym momencie podczas spotkania w wolnym czasie) możemy zacząć zapraszać go w konkretne miejsca (biblioteka, park rozrywki, zakupy, itp.). Same randki w żaden sposób nie zwiększają sympatii, ale są okazją do podarowania bohaterowi prezentu (a ten już działa cuda). Wszystko byłoby okej, gdyby nie to, iż każde z siedmiu miejsc posiada tylko po jednej scenie, i tak np. umawiając się drugi raz w bibliotece, ujrzymy identycznie to samo, co za pierwszym razem. Ponieważ, aby osiągnąć wyznaczony pułap randkować trzeba każdego tygodnia, szybko zaczniemy odgrywać w kółko te same sceny, aż do znudzenia.


Najmocniejszą stroną tytułu jest zdecydowanie oprawa graficzna. Postacie narysowane są przepięknie, zarówno w samej rozgrywce jak i na ilustracjach, aczkolwiek mam wrażenie, że przy tych ostatnich pracowało co najmniej dwóch, różnych artystów (widać wyraźne różnice w stylu na obrazkach z Jessem). Bohaterom trochę brakuje poz - Christ i Leo posiadają tylko po jednej, a Locke i Jessee po dwie. Grymasów twarzy jest znacznie więcej, lecz te akurat są niezbędne do przekazania emocji postaci. Na ilustracje nie ma co narzekać; otrzymali je zarówno chłopacy (najwięcej Leo - 8; najmniej Jessee - 6) jak i sama Leia (4). Najpiękniejszym cg  jest zdecydowanie tzw. meteor shower (deszcz meteorytów), który jako tło profilu na Steamie osiąga absurdalną cenę 30€. Teł jest całkiem sporo i również prezentują się wybornie.

Na muzykę nie zwracałam większej uwagi, choć w pamięci wciąż przygrywa mi motyw z głównego menu. Cały soundtrack staje się dostępny do przesłuchania po jednokrotnym przejściu gry.

Blood Code jest produkcją chińską z rodzimym dla twórców dubbingiem. Ten niestety wypada mocno nierówno. Główni bohaterowie otrzymali czyste i profesjonalne głosy, potrafiące przekazać całe spektrum emocji, ale z postaciami pobocznymi wyszło o wiele gorzej; w trakcie dialogów z ich udziałem słychać wyraźne szumy lub syczenie, w dodatku sami voice actorzy wypadają drewnianie i bezbarwnie.


Doszły mnie słuchy, iż angielskie tłumaczenie gry z początku było tragiczne, aktualnie jest jednak bez zarzutu. Widać patche sporo naprawiły, ponieważ tekst jest płynny i wolny od błędów.

Tytuł niemal mnie zamęczył swoją banalną i niewymagającą fabułą, jednak nawet te najgorsze momenty były do zniesienia, dzięki dziarskim bohaterom i prześlicznej oprawie graficznej. Jak zauważył jeden z recenzentów na Steamie, Blood Code nie jest dobra grą, ale wartą swojej ceny. Za 10€ otrzymujemy 20 godz. luźnej, może nawet trochę odmóżdżającej historii. Jak dla mnie warto spróbować, szczególnie na wyprzedaży za symboliczne 3€.


* * *



Szczegóły wydania:
Deweloper/wydawca: Weixi Studio, ZiX Solutions
Data wydania: 29 grudzień 2015
Gatunek: otome / visual novel / symulacja
Platforma: Steam
Łączna liczba ścieżek: 4
Voice acting: tak
Animacje postaci: brak

Do kupienia na:
Wersja cyfrowa: Steam

Recenzja | Lust in Terror Manor (Hayato & Rui)


Trochę już siedzę w mobilnych otome i nadal nie mogę się nadziwić jak niektórzy twórcy są pazerni na kasę. Mystic Messenger udowodnił, że opłaca się robić wysokiej klasy produkcje z uczciwym i przejrzystym systemem płatności, a mimo to niewielu bierze z niego przykład. Absolutnie nie pochwalam dojenia graczy na każdym kroku, ale są takie gry, którym warto dać ten jeden palec (jeden, i tylko jeden).


















Lust in Terror Manor odrzuciło mnie już na początku swoim sugestywnym tytułem, ale dałam grze szansę i się miło zaskoczyłam. Spodziewałam się przede wszystkim "lust", a dostałam głównie "terror".


Recenzja | Toki no Kizuna ~Sekigahara Kitan~


Wiele dobrego zawdzięczam tytułowi Hakuoki, przede wszystkim rozpalenie mojej pasji względem gier otome oraz masę zabawy z rozgrywki. I chociaż uwielbiam przygody Shinsengumi, bardziej pociągały mnie historia Kazamy i niesnaski między demonami a ludźmi, te jednak nie były w żaden sposób rozwinięte. Grę Toki no Kizuna znalazłam przypadkiem, wertując aplikacje na Google Play. Gra od razu przyciągnęła moją uwagę (ładniejszą od googlowych produkcji) grafiką oraz niewielkim znaczkiem "Idea Factory" w rogu. Pieniądze wyfrunęły z portfela natychmiast, a ja doznałam szoku, dowiadując się, że gra jest prequelem do serii Hakuoki, w dodatku z demonami w rolach głównych.

Akcja rozgrywa się na przełomie XVI i XVII wieku niedługo po śmierci "zjednoczyciela" Hideyoshiego Toyotomi, co ponownie sprowadza na Japonię widmo wojny domowej. Konflikt oglądamy z perspektywy rasy demonów - istot zbliżonych wyglądem do ludzi, lecz posiadających ogromną siłę i wyjątkowe umiejętności. Demony żyją w porozrzucanych po Japonii małych osadach, zwanymi klanami, i szerokim łukiem omijają ludzi z powodu dawnych zatargów. Kiedy kolejna wojna staje się faktem, demony, jak to mają w zwyczaju, odcinają się od niej i obojętnym wzrokiem śledzą przebieg wydarzeń. Wszystko komplikuje się jednak, gdy konflikt ostatecznie zagląda i do ich osad.

Yukina Suzumori jest jedną z dziesięciu przywódców demonich klanów zrzeszonych pod nazwą Przymierza. Dziewczyna, choć młoda i wciąż pobierająca nauki, wedle tradycji służy za ochroniarza księżniczce Yase, głowie całej demoniej społeczności. Pewnego dnia księżniczka zwołuje pozostałych przywódców klanów do swojej siedziby, aby obwieścić im swój proroczy sen. Z pozostałej dziewiątki napływa jedynie czterech przedstawicieli: Chitose, Kazuya, Kazutake i Shin. Księżniczka prosi zgromadzonych, aby nie interweniowali w sprawy ludzi i zerwali wszelkie łączące ich z nimi relacje, o ile do takich doszło. Niedługo potem następuje zamach na jej życie i nieznany osobnik podaje Yase narkotyk, po którym zapada ona w śpiączkę. Po utracie lidera, starszyzna jak i młodzież wyruszają tropem złoczyńcy, który prowadzi bohaterów prosto w zarzewia ludzkiej wojny.

Toki no Kizuna to opowieść o dwóch, równoległych światach, których wzajemne uprzedzenia niosą ze sobą fatalne dla obu ras skutki. Z jednej strony mamy próżnych i chciwych ludzi, wywołujących wojny o różnego rodzaju korzyści, z drugiej demony, pragnące jedynie żyć w pokoju. I choć wydaje się, że to podział bardzo jednostronny, gra szybko zaciera granice między jedną rasą a drugą, biorąc sobie za cel obalanie stereotypów. Tytuł w ciekawy sposób łączy losy demonów z ludźmi, stawiając naprzeciwko nim wspólnego wroga, którego intrygi jednak sięgają głębiej, niż się z początku wydaje. Bohaterowie będą musieli pokonać tradycję oraz uprzedzenia, aby razem obalić zagrażające całemu krajowi niebezpieczeństwo.


Podobnie jak w Hakuoki, twórcy za część obsady obrali postacie historyczne odpowiadające danemu okresowi. Demoni bohaterowie są oczywiście zmyśleni, jednakże biorą udział w wydarzeniach, które faktycznie miały miejsce. Toki no Kizuna łączy się z przygodami Shinsengumi bardzo subtelnie, podając nam na tacy drobne smaczki, które i tak wywołują szeroki uśmiech na ustach.

Jestem pełna podziwu dla twórców za to jak fenomenalną historię nam przedstawili. Może nie jest to do końca mistrzostwo świata, gdyż opowieść ma swoje wady, jednak została napisana perfekcyjnie. Fabuła dosłownie "płynie", czuć, że każda scena jest na swoim miejscu i czemuś służy. Wszystkie wydarzenia, czy to pełna napięcia akcja, czy narady w czterech ścianach, wypadają naturalnie. Nic tu nie jest dodane na siłę, szczególnie elementy humorystyczne, które pojawiają się tylko wtedy, gdy są naprawdę niezbędne do ulżenia ponuremu klimatowi. Tempo akcji jest wyważone perfekcyjnie i prócz pojedynczych scen ekspozycyjnych nie idzie się nudzić. Dodatkowo co jakiś czas śledzimy wydarzenia z perspektywy innych bohaterów, w tym głównej piątki, ludzkich postaci oraz złoczyńców.
 
Tym, co najbardziej ujęło mnie w grze to fantastyczne ukazanie rozmachu wojny z perspektywy jednostki. Zarówno Yukina, jak i jej towarzysze, są malutkimi trybikami w ogromnej machinie napędzanej przez zwaśnionych lordów, ale nawet ci, choć zawiązują sojusze i dowodzą ruchami wojsk, są jedynie pionkami rozgrywanymi przez jeszcze zdolniejszych intrygantów. Wojna wybucha, mimo że nikt tak naprawdę jej nie chce, i żyje własnym życiem, nieokiełznana przez żadną z sił.

Protagonistką historii jest Yukina, młoda przywódczyni jednego z demonich klanów. Yukina jest bystrą, sumienną dziewczyną, emanującą ambicją i chęcią polepszania zdolności bojowych. Swoją funkcję piastuje z najwyższą powagą, i stara się jak najlepiej przysłużyć się księżniczce i całemu Przymierzu. Bywa sztywna i nierozrywkowa, do tego nie zna się na żartach oraz mylnie odbiera zaloty kawalerów, jednakże ma to swój urok. Jej charakter odrobinę dryfuje między ścieżkami, i raz jest bardziej pasywna, innym razem sama przejmuje inicjatywę oraz wynajduje rozwiązania na dręczące jej towarzyszy problemy, jednakże zawsze jest to postać odważna, silna i niezwykle uparta, której niestraszne porażka i poświęcenie (zdecydowanie najlepiej wypada w ścieżce Kazuyi, gdzie jest po prostu bad assem). 

Dziewczyna podczas przebiegu fabuły zalicza również wewnętrzną przemianę; z początku nie widzi siebie jako jednostkę, a jako część Przymierza, jest posłuszna demonim nakazom oraz niechętna kontaktom z ludźmi. Jej myślenie zmienia się wraz z zawiązaniem pierwszej relacji z człowiekiem - zaczyna odkrywać świat na nowo, jak i rosnące w niej uczucia, do tego zauważa niesprawiedliwość w pielęgnowanych przez stulecia tradycjach demonów. Yukina jest przesympatyczną bohaterką, i obok Saki ze Sweet Fuse jest to moja ulubiona protagonistka ze wszystkich gier otome. Do tego ten design

Yukinie w wyprawie do świata ludzi towarzyszyć będzie czwórka męskich bohaterów: Chitose, Kazuya, Kazutake i Shin. Młodzi przywódcy klanów mają swoje za uszami, ale dzięki łamaniu zakazów i tradycji zyskali dostęp do władców feudalnych. Przed protagonistką stoi zadanie wyboru jednego z towarzyszy i udania się na pomoc związanemu z nim lordowi. Dziewczyna może również pozostać w wiosce i zaopiekować się nieprzytomną księżniczką, jednakże nawet wtedy nie ma co liczyć na pomyślny obrót spraw.

Toki no Kizuna oferuje pięć unikalnych ścieżek wydarzeń. Cztery historie koncentrują się na czterech towarzyszach bohaterki, piąta natomiast na przywódcy wygnanego klanu, nastoletnim Senkimaru, który przybył do wioski na zaproszenie samej księżniczki Yase. 

Warto również wspomnieć, że gra podobnie jak Hakuoki nie opiera się głównie na romansie. Na pierwszym miejscu stoi fabuła i minie bardzo dużo czasu zanim na ekranie wykwitnie coś więcej między bohaterami. W jednej ze ścieżek będziemy musieli poczekać aż do samego końca na otwarte wyznania i gesty. Ma to jednak swoją zaletę, którą jest płynne, a zarazem naturalne przedstawienie zmian w relacji pary. Jest kilka scen, w których łatwo dostrzec zmieniające się uczucia bohatera do protagonistki, jednakże każdy dialog to mały krok w stronę ocieplenia stosunków. Przez dłuższą część gry nie będziemy wiedzieli na czym dokładnie stoimy, i ta niedogodność wspaniale buduje klimat produkcji.


Wrażenia z poszczególnych ścieżek (kolejność rozgrywki):

Kazuya | VA: Hiroshi Kamiya

Kazuya jest drugą napotkaną przez Yukinę postacią i zarazem przywódcą jednego z klanów.  Bohater daje się poznać jako osoba chłodna, trudna w obejściu, zamknięta w sobie i nieufna nawet wobec swoich towarzyszy. Pierwsze rozmowy z Kazuyą nie należą do przyjemnych; chłopak zachowuje się jak wiecznie zezłoszczony gbur  lub pogrąża się we własnych myślach. Jak można się domyślić stan ten jednak nie utrzyma się długo, gdy podążymy jego ścieżką.

Ścieżkę Kazuyi nie bez powodu rozgrywałam dwa razy, jako pierwszą i ostatnią historię w grze - musiałam się upewnić, że nie pokochałam jej tylko dlatego, że rozpoczęłam nią tytuł. Oczywiście kolejność nie miała żadnego znaczenia, to zwyczajnie historia jest tak dobra. Jak wspominałam przelotem wcześniej, Yukina w tej opowieści rozwija skrzydła - jest bystra, silna, charyzmatyczna  i, co zabawne, swoim charakterkiem potrafi trzymać chłopaka pod pantoflem. Sam Kazuya wypada równie rewelacyjnie - paradoksalnie najbardziej oschły na zewnątrz bohater okazuje się podążać za głosem serca i walczyć ze skonfliktowanymi uczuciami w duszy. Jest to również najsłodsza postać w grze, ze swoimi wadami i nieporadnością wypowiadania myśli na głos. Ścieżka jest bez dwóch zdań moim faworytem, aczkolwiek wszystkie pozostałe depczą jej po piętach.

"... I'm not so good at smiling."
Chitose | VA: Kentaro Ito

Chitose jest typowym głównym bohaterem; jest pogodny, przyjacielski, pewny siebie, odważny jak lew, ale do tego niezbyt rozgarnięty i kłótliwy. Krew prędko uderza mu do głowy przez co pierwszy garnie się do bitki, a obdarzony najmniejszą sympatią przez bohaterkę strzela buraka. Chłopak, choć z początku wydaje się szczery i ufny, tak naprawdę ma sporo za uszami. Mimo wszystko jest to postać pełna ciepła i dobroci.
 
Chitose jest naturalnym wyborem podczas pierwszej rozgrywki, jako że jest najsympatyczniejszą i najbardziej otwartą postacią z drużyny. Trzeba się zatem nieźle starać, aby go nie polubić. Z drugiej strony początkowo wychodzi na okropnego hipokrytę i obłudnika, ale to tylko dodaje historii pikanterii. Świetnie się bawiłam podczas ścieżki, jednak zabrakło mi tej głębi, którą odkryłam w poprzedniej i dwóch kolejnych opowieściach. Do gustu przypadła mi natomiast niejednoznaczność relacji z protagonistką, gdzie tak naprawdę do pewnego momentu nie wiemy co dokładnie łączy tę dwójkę. 

"It must be tough for you to talk to a human like that, having been raised as a demon chieftain, right?"
Kazutake | VA: Kenji Nomura

Kazutake to kolejny przywódca klanu, tym razem charakteryzujący się taktem, powagą i łagodną naturą, szczególnie względem pań. Przypomina starszego brata, ze swoim złotym sercem, zrozumieniem i cierpliwością, choć potrafi być surowy i nieznoszący sprzeciwu, gdy to konieczne. Nie szuka z nikim zwady i zachowuje się nad wyraz dojrzale, czym zjednuje sobie sympatię innych. Bohaterka szybko łapie z nim dobry kontakt, nawet w pozostałych ścieżkach.

Historia bohatera jest akurat tą, która rozwija się najwolniej i ma najmniej romantycznych momentów, jednak wcale nie ujmuje jej to uroku. Z jednej strony można czytać między wierszami, a nieobecne dopowiadać sobie wedle woli, z drugiej zakończenie jest bardzo satysfakcjonujące, zdecydowanie warte rozgrywki. Sam Kazutake jest postacią sympatyczną i podnoszącą na duchu w chwilach słabości. Podobało mi się, że przekazywał swoje doświadczenie Yukinie, nie wymagając niczego w zamian i nawet nie przeszkadzało mi, gdy na pierwszym miejscu stawiał bezpieczeństwo bohaterki nad jej pragnieniami. Wyszło to naturalnie i w pełni zrozumiale. No i to super słodkie pacanie po głowie :)

"What are you talking about? No one's gonna want a woman who hides her emotions."















Shin | VA: Satoshi Hino
Kiedy większość ludzi żyje w przekonaniu o niecności demonów, klan Shina jest otaczany czcią i szacunkiem przez lokalnych władyków, którzy traktują ich z ostrożnością równą bogom. Shin nie daje ludziom sobie w kaszę dmuchać i jako jedyny nie bierze czynnego udziału w działaniach wojennych. Chłopak ma złośliwy i dwulicowy charakter - lubi okazywać uprzejmość i prawić komplementy, aby za chwilę obrócić swoje słowa w sarkazm. Do tego potrafi kłamać w żywe oczy.

Shin nie jest typem bohatera, za którym szczególnie przepadam, jednak to tyko osobiste preferencje i nie mam chłopakowi nic do zarzucenia. Podobało mi się wręcz jakim czasami okazywał się trollem wobec Yukiny, konfundując ją słowami i gestami. W ścieżce zabrakło mi natomiast "pierwiastka ludzkiego"; o ile w poprzednich historiach ludzki bohater był bardzo wyraźny, tutejsza postać umyka uwadze przez swój onieśmielony charakter. Oczywiście jest to nadal ciekawa osoba, po prostu gorzej wypada na tle pozostałych i nie czuć z nią więzi jak w innych ścieżkach. O wiele lepiej wypada główny złoczyńca, który napsuje krwi naszej parze.

"I see. I thought you were stubborn, ignorant and dim-witted, but it seems you are gradually learning how to use that head of yours a little better."
Senkimaru | VA: Nobuhiko Okamoto


Na wezwanie księżniczki nie przybyli jedynie przywódcy klanów wchodzących w skład Przymierza, ale i Senkimaru, głowa wygnanego przed laty rodu. Nastoletni chłopak jest arogancki, chłodny i podejrzliwy, do tego nie kryje się z niechęcią względem niektórych bohaterów, jednakże szanuje i przestrzega zasad, które przed wiekami złamał jego przodek, tym samym sprowadzając na klan biedę i nieszczęście.

Ścieżka ujawnia sporo faktów odnośnie Przymierza, bohaterki i złoczyńców, należy ją zatem rozegrać na samym końcu, najlepiej zaraz po historii Shina, w której na jaw wychodzi pewien fakt na temat bohatera (chociaż można się go domyślić w każdej innej opowieści). Wersja na androida niestety psuje zabawę i już na ekranie postaci spoileruje całą tajemnicę. Sama ścieżka wypada fantastycznie, i gdyby nie Kazuya, byłby to mój faworyt. Sekrety wypływające na wierzch są ciekawie pomyślane i zaskakujące, chociaż trudno je zaakceptować, gdy w poprzednich historiach nie było większych przesłanek ich istnienia. Na szczególną pochwałę zasługuje pełen akcji oraz napięcia finał.

"Stopi it, you idiot! I'm not leaving it. I'm saving it for later!"

Twórcy wprowadzili do gry imponującą liczbę postaci, większą nawet od tej w Hakuoki. Nie licząc bohaterki zaserwowano nam piątkę towarzyszy, księżniczkę Yasę, trójkę starszyzny, ósemkę postaci ludzkich oraz trójkę (?) złoczyńców. Co ciekawe każdy otrzymał wystarczająco czasu, aby dać się zapamiętać.

Naszą sympatię w pierwszej kolejności zyska starszyzna:  Shiomi, Tsukishima i Kotoura. Każdy z "dziadziusiów" jest na swój sposób zabawny, kochany i troszczący się o główną bohaterkę. Podczas przygód posłużą nam zarówno dobrą radą jak i bronią. Księżniczka jest równie troskliwa co dziadkowie, i chociaż szybko zniknie z ekranu, poznajemy ją jako osobę pełną ciepła i życzliwości.

Toki no Kizuna to nie tylko opowieść o demonach, ale i o ludziach, w mniej lub bardziej skomplikowany sposób związanych z czwórką naszych bohaterów. Każdy z towarzyszy uczestniczy w wydarzeniach po stronie innego lorda i od wyboru Yukiny zależy z którym z nich nawiąże bliższą relację. Spośród ośmiu ludzi (czterech głównych i czterech drugoplanowych) wyłaniają się najróżniejsze charaktery, od zimnych i aroganckich jegomościów, po ciepłych i pogodnych lekkoduchów.  Moje szczególne uznanie zdobyli Ieyasu i Mitsunari, dwie pełne głębi postacie, a szczerą sympatię Hideie - postać totalnie przerysowana, ale jakimś cudem bardzo zabawna i urocza (liczę na osobną ścieżkę w fandiscu ( ͡° ͜ʖ ͡°) ).

"The pleasure is all mine... My name is Hideie Ukita."

Złoczyńców z oczywistych względów nie idzie łatwo polubić, jednakże ich czyny oraz motywacje zostały przedstawione przekonująco. Nienawistna trójka nie bez powodu wstąpiła na drogę zła i wbrew pozorom, nie każdy z nich jest zepsuty do szpiku kości. Tylko jedna rzecz nie do końca wyszła najlepiej - potyczek ze złoczyńcami jest trochę za dużo, przez co sporo kończy się ich ucieczką. Wypada to sztampowo i niewiarygodnie, ale z każdą kolejną walką dowiadujemy się czegoś nowego, także nie ma na co narzekać.

Każdy z bohaterów posiada dwa zakończenia: szczęśliwe oraz alternatywne. Finały historii zależą od dwóch czynników: relacji z wybranym towarzyszem oraz naszego nastawienia do sytuacji. Szczęśliwe zakończenie wymaga od nas wymaksowania relacji z bohaterem oraz utrzymania równowagi w zachowaniu - jeśli będziemy nazbyt szczerzy i ulegli lub wykażemy się kłamstwem i brawurą, nasze wybory doprowadzą nas do alternatywnego finału, niekoniecznie złego, jednak też nie do końca szczęśliwego. Z jakiegoś, niezrozumiałego dla mnie powodu, drugie zakończenie w wersji na androida nazwane jest "flashbackiem", co nie ma absolutnie sensu, biorąc pod uwagę generalne znaczenie tego słowa.


Strona wizualna gry jest przepiękna. Teł jest mnóstwo i to w różnych wariacjach, począwszy od kolorowych i miłych dla oka widoków, przez tradycyjne japońskie wnętrza, po zgliszcza i obskurne ruiny. Imponuje również ilość póz i grymasów naszych bohaterów; pojawiają się takie, które występuję tylko raz w całym tytule, a żadna postać poboczna nie stoi nigdy w jednej pozycji.  Zabrakło mi jedynie animacji postaci, ale nadrabiają je ruchome tła, ilustracje oraz obiekty w trakcie walki.

Muzyka jest doskonale dopasowana i oddaje emocje wytworzone przez obraz oraz tekst. Głosy postaci są bez zarzutu, aczkolwiek trudno było mi się do nich przyzwyczaić po niemej wersji na androida. Może zwyczajnie inaczej brzmiały w mojej głowie. Opening to mała perełka, i ani razu nie zdarzyło mi się go przewinąć (chyba, że przypadkiem).

Galeria z ilustracjami odblokowuje się dopiero po przejściu dowolnej ścieżki, co jest zabiegiem rzadko spotykanym i dziwnym. Niestety, w żaden sposób nie da się tego przeskoczyć i na podziwianie obrazków będziemy musieli poczekać, aż do finału jednej z historii. Prócz galerii odblokowuje się również mapka z opisem poszczególnych wydarzeń w danym miejscu. Ta jest oczywiście w całości po japońsku, także dla nieobeznanego z językiem jest tylko ciekawostką.


* * * 

PSP vs Android



Dzięki NTT Solmare i ich serii "Shall we Date" otrzymaliśmy angielską wersję Toki no Kizuna pod innym, choć równie trafnym tytułem Demons' Bond. Port ukazał się tylko na platformę android.

Tytuł jest darmowy do ściągnięcia oraz rozegrania prologu, potem trzeba zapłacić za każdą ścieżkę osobno (21,85 zł według obecnego kursu). Cena całego tytułu przekracza sto złotych, jednakże jest to uczciwa cena, jak za produkcję od Otomate.

Demon's Bond w swojej oryginalnej wersji różni się wieloma elementami, które zostały dopasowane do urządzeń mobilnych. Do największych zmian należą:

  • brak voice actingu
  • podział na ścieżki od rozdziału pierwszego (oryginalnie od siódmego)
  • brak animacji
  • brak głębi i perpektywy obrazu
  • maksymalnie dwie postacie na ekranie (oryginalnie do pięciu) 
  • galeria ilustracji dostępna od początku
  • trzy sloty zapisu
  • brak "nastawienia bohaterki"; zakończenie determinuje jedynie poziom sympatii bohatera
  • brak bonusowej mapy
  • bonusowe ilustracje dostępne na zasadzie "friend invite"

Mimo znaczącego zubożenia względem wersji PSP, port broni się grafiką w wysokiej rozdzielczości oraz, oczywiście, angielskim tekstem.





Przy konwersji nie obyło się bez drobnych potknięć. Niefortunnie programiści pomyli uśmiech Kazuyi z jego obojętnym wyrazem twarzy. Niby nic wielkiego, w końcu chłopak i tak rzadko okazuje radość, jednak są sceny, w których biedaczek jest pochmurny zamiast się cieszyć, i uśmiecha się w nieodpowiednich sytuacjach. Jest nawet jeden moment, gdzie bohater zostaje zbesztany przez starszyznę i przez błędnie wstawiony grymas jego twarz sugeruje arogancję i bezczelność.



* * *


Toki no Kizuna, niezależnie czy w wydaniu oryginalnym, czy porcie na sprzęt mobilny jest tytułem wyjątkowym i wartym każdej ceny. Spotkałam się z opinią, iż jest to gra średniej kategorii, niezachwycająca i nudna, jednakże z żadnym z tych określeń nie potrafię się zgodzić. Faktycznie, fabuła nigdzie się nie spieszy i spora jej część zatrzymuje się na naradach wojennych, jednakże nawet pozornie nieciekawe rozmowy okazują się intrygujące i posuwają relacje bohaterów do przodu. Dodatkowo, gra to szczegółowa lekcja historii o Japonii okresu, który zapoczątkował panowanie rodu Tokugawa.

Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim tytuł przypadnie do gustu, szczególnie tym, którzy cenią romans ponad fabułę. Toki no Kizuna ma to do siebie, że uczucie rozwija się powoli i objawia się w pełnej krasie bliżej finału, ale naprawdę jest, na co czekać.

Tytuł zapisał się złotymi głoskami w moim sercu i nie potrafię go nie polecić. Prolog, choć przedstawia tylko dwójkę bohaterów, dość wyraźnie nakreśla klimat gry, a że jest darmowy, należy chociaż spróbować. Umieram ze zgryzoty, że fandisc Hanamusubi Tsuzuri zapewne nigdy nie ujrzy światła dziennego na zachodzie. Cóż, pozostaje nauka japońskiego...


* * *




Szczegóły wydania:

Deweloper: Otomate
Wydawca: Idea Factory (JAP) | NTT Somare (ENG)
Data wydania: 2012 (JAP) | 23 lipiec 2015 (ENG)
Gatunek: otome / visual novel
Platforma: PSP (JAP) | Android (ENG)
Łączna liczba ścieżek: 5
Voice acting: tak (tylko w japońskiej wersji)
Animacje postaci: brak


Do kupienia na:
Wersja pudełkowa (tylko japońska wersja): aukcje internetowe
Wersja cyfrowa (tylko angielska wersja): Google Play





Recenzja | Mystery Symbol


Gry od Hanabi... eh, jest w czym przebierać. Każda charakterystyczna i wyjątkowa, traktująca na inne tematy. Dzisiaj po przygodach z magią i duchami trafiamy do... zwykłej szkoły?



















Mystery Symbol to odskocznia od wszelkich romansów z fantastyką w tle. Trafiamy do zwykłego liceum, do którego uczęszczają normalni uczniowie, bohaterka nie posiada żadnych magicznych zdolności, a jej przyjaciele nie są ani kocimi chowańcami, ani łowcami czarownic. Czy zatem przygoda w świecie nieodbiegającym w niczym od realnego może kogokolwiek zainteresować? Dzięki tytułowej zagadce, tak!