Pokazywanie postów oznaczonych etykietą steins gate. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą steins gate. Pokaż wszystkie posty

[Recenzja VN] Steins; Gate 0 ~Cierpienia starego Rintaro~



Pierwszy Steins; Gate to najlepsza visual novel, w jaką przyszło mi zagrać. Pomimo pojedynczych elementów, które akurat mi nie przypadły do gustu, produkcji nie można odmówić opowiedzianej po mistrzowsku opowieści, pełnej napięcia fabuły z zaskakującymi zwrotami akcji, horrorowego klimatu w dalszych partiach gry, sympatycznych, wielowymiarowych bohaterów oraz wzruszającego zakończenia idealnie spajającego przygody Rintaro w całość. Jedynka zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie, że obawiałam się, jak twórcy podejdą do kwestii sequelu; w końcu historia jest zamknięta od A do Z i jej dalsze rozwijanie mogłoby jej tylko zaszkodzić. A jednak, nowa opowieść zaprezentowana przez 5.pb games okazuje się być nie tylko idealnym dopełnieniem oryginału, ale i bardzo dobrym tytułem samym w sobie.

Na samym początku chciałabym zaznaczyć, iż Steins; Gate Zero nie jest do końca sequelem. Tak, gra powstała później, jednakże zaprezentowane wydarzenia nie następują po oryginalnych przygodach Rintaro ani ich nie poprzedzają. Nie jest to również spin-off, gdyż nasz szalony naukowiec i spółka są nadal w centrum zainteresowania. "Alternatywna historia" już bardziej oddaje ducha produkcji, tyle że jest jak najbardziej kanoniczna. Co zatem pozostaje? Cóż, najłatwiej chyba przejść do konkretów i powiedzieć, że Zero przedstawia losy protagonisty w trakcie trwania oryginału, a dokładniej jego życie po utracie ukochanej i mozolne wstawanie z kolan.

Historia Zero rozpoczyna się w momencie, gdy Rintaro uświadamia sobie, iż uratowanie Kurisu jest niemożliwe. W pierwszym Steins; Gate bohater pada na kolana w rezygnacji, ale z beznadziei wyciąga go nagranie od samego siebie z przyszłości. Starszy Rintaro, który poświęcił życie na doskonalenie planu odzyskania swojej ukochanej, wysyła młodszej wersji sposób, jak nie dopuścić do śmierci dziewczyny. Dalsze zmagania bohatera z prawami wszechświata są już nam dobrze znane, dlatego Zero skupia się właśnie na Rintaro z przyszłości.


Grudzień 2010 roku, pięć miesięcy po śmierci Kurisu. Rintaro, już nie szalony naukowiec, a wrak człowieka, przybywa na seminarium doktora psychofizyki Alexisa Leskinena, który razem z Kurisu pracował nad dygitalizacją ludzkich wspomnień. Leskinen oraz jego asystentka, Hiyago Maho, ogłaszają światu swój niebywały wynalazek - Amadeus, sztuczną inteligencję stworzoną na bazie wspomnień. Odkrycie zbiera u zebranych mieszane opinie, ale Rintaro, wiedząc iż Kurisu brała udział w projekcie, postanawia zgłębić temat. Bohaterowi udaje się porozmawiać z doktorem i, powołując się na znajomość z Kurisu, otrzymuje dostęp do Amadeusa celem jego testów. Przybywszy do placówki badawczej, Rintaro staje oko w oko ze sztuczną inteligencją, która, jak się okazuje, została zbudowana na bazie wspomnień jego zmarłej ukochanej.

Spotkanie z cyfrową wersją Kurisu to tylko początek nowych przygód bohatera. Kolejne wydarzenia obfitują we wszystko, co znamy z pierwszego Steins; Gate plus jeszcze więcej pościgów, wybuchów i spisków międzynarodowych. Rintaro, mimo niechęci do ponownego uruchomienia wehikułu czasu, zostaje ostatecznie zmuszony do podróży między liniami czasowymi i szukania sposobu na niedopuszczenie do wybuchu trzeciej wojny światowej. Rezultaty jego działań będą różne, ale pełna wybojów droga bohatera nauczy go, iż wyroki wszechświata nie są absolutne.


W przeciwieństwie do poprzedniczki Zero koncentruje się na dwóch, przeplatających się wątkach jednocześnie: pierwszym jest Amadeus, jego relacja z Rintaro i koleżanką Kurisu po fachu, Hiyago Maho, oraz międzynarodowy spisek. Drugim, wędrówka protagonisty po liniach czasowych i kwestia nadchodzącego kataklizmu. Twórcy trafnie przewidzieli, że mózg prostego gracza nie wytrzyma takiego natłoku informacji, dlatego podzielili grę na dwie ścieżki, jedną rozwijającą wątek Amadusa i drugą opowiadającą o podróżach w czasie. Obie historie stoją na najwyższym, steinsgate'owym poziomie, aczkolwiek tylko jedna z nich jest kanoniczna. Oprócz dwóch głównych wątków w tle przewija się masa pomniejszych, w tym kilka związanych z nowymi postaciami. Wszystkie one, złączone do kupy, tworzą ogromny kłębek fabularny, niełatwy, czy wręcz niemożliwy, do rozplątania samemu. Rezultat tak skomplikowanej opowieści jest oczywisty: dla jednych fabuła wyda się niezrozumiała i niepotrzebnie zagmatwana, gdy inni z wypiekami na twarzy będą szukać zależności i łączyć fakty. Ja należę do tej drugiej grupy i interpretacja historii sprawiła mi masę frajdy, aczkolwiek również posiłkowałam się tekstami na fanowskiej wiki.

Sama opowieść prezentuje się nie gorzej od poprzedniczki. Zarówno S;G, jak i Zero to przykłady najwyższego poziomu narracji wśród visual novel - historia jest mroczna i zawiła, pełna zagadek, scen akcji i zwrotów fabularnych, Podczas swojej wędrówki Rintaro doświadcza najgorszych rezultatów swoich wyborów, od utraty przyjaciół w zarzewiu wojny, aż po otarcie się o śmierć. Co do tego ostatniego, w przeciwieństwie do oryginału protagonista w Zero jest bezpośrednio wystawiony na niebezpieczeństwo - gdy w S;G Rintaro jest głównie (bezsilnym) obserwatorem, tutaj bohatera nie chroni nic poza instynktem przetrwania. Świat Zero jest dla mężczyzny zdecydowanie surowszy, co doprowadzi do wielu sytuacji bez wyjścia. Poczucie beznadziei potęguje jeszcze fakt, iż Rintaro nie jest jedynym posiadaczem wehikułu czasu - jak się szybko dowiemy, ktoś jeszcze manipuluje wydarzeniami na swoją korzyść.













Pod względem fabularnym Zero to godny następca oryginału, sprawa wygląda jednak inaczej pod względem kreacji bohaterów. Tutaj, niestety, mam już mieszane uczucia. Podczas, gdy starszy, Rintaro to absolutny fenomen, tak u pozostałych bohaterów (poza nową obsadą) nastąpił wyraźny downgrade. Ale, zaczynając od pozytywów:

Wydarzenia pierwszego Steins; Gate zostawiły na Rintaro poważne blizny. Mężczyzna to nie tyle cień samego siebie, co duch, puste ciało, w dodatku chorujące na PTSD. Bohater nie może uwolnić się z przeszłości; nie potrafi zapomnieć i ruszyć dalej. W swojej głowie cały czas przeżywa wydarzenia sprzed pół roku, a gdy jego umysł na chwilę się oczyści, najmniejsza rzecz potrafi przywrócić traumatyczne wspomnienia. Jego alter ego, szalony naukowiec Hououin Kyoma, już nie istnieje, tak samo jak dawne ambicje i marzenia. Można się sprzeczać, że Rintaro nie do końca zatracił się w beznadziei (wszakże mężczyzna dąży do zostania przyjętym na uniwersytet, na którym studiowała Kurisu, aby kontynuować jej badania), moje interpretacja jest jednak inna. Równie dobrze protagonista chce być zwyczajnie blisko swej ukochanej, nawet po jej śmierci. Dlatego podąża jej tropem, szukając śladów, jakie pozostawiła w tym świecie. Echa jej egzystencji. Spotykając wspólnych znajomych i widząc rezultaty jaj badań, Rintaro może przez chwilę żyć w iluzji, że Kurisu nigdy nie przestała istnieć.

Kreacja starszego, nękanego przez wspomnienia, zniszczonego Rintaro jest rewelacyjna. W recenzji Steins; Gate wspominałam, iż bohater jest najciekawszy i najsympatyczniejszy, gdy jest zwyczajnie sobą, a nie sztucznie wykreowaną, komediową kreskówką. W Zero twórcy poszli o krok dalej - Rintaro w swojej starszej wersji jest nie tyle naturalny, co aż nagi. Jako gracze widzimy całe jego cierpienie, traumę, rozpacz i wszystkie inne emocje, które okazujemy tylko w chwilach słabości.  Widok ten, choć budzący litość i ściskający ze serce, przypomina prawdziwego człowieka z krwi i kości. Czy mogłoby być lepiej? Nie sądzę.











Niestety, nie wszystkie postacie zostały napisane tak dobrze jak protagonista. Pozostała część ferajny to solidni, wielowymiarowi bohaterowie, jednak niektóre kreacje zaliczyły ogromny downgrade. I tak np. Daru z ekscentrycznego, ale utalentowanego hakera stał się... zwykłym idiotą. Z jakiegoś powodu zmieniono nawet ton jego głosu, przez co z jego ust toczą się głównie jęki, przypominające stereotypową osobę upośledzoną umysłowo. W oryginalnej wersji Daru był dziwny i obleśny, lecz zawsze mówił do rzeczy i budził respekt wiedzą w danych tematach. Tutaj, jest po prostu przykry. Rozumiem, że z założenia bohater miał być comic reliefem, ale po drodze coś bardzo poszło nie tak.

Plejada nowych bohaterów prezentuje się już znacznie lepiej. Choć debiutów jest całkiem sporo, nie czuć iż żadna z ról jest przypadkowa i niepotrzebna. Kilka z nich również może wywołać poważny mętlik w głowie; w końcu ich dzieje zmieniają się wraz z działaniami bohatera. Moją faworytką w tej kwestii jest podróżniczka w czasie Kagari, która z jakiegoś powodu do złudzenia przypomina Kurisu. Przypadek, czy intencja twórców? Cóż, prawda okazuje się bardziej zagmatwana...

Ciekawym aspektem jest strona graficzna sequelu, całkowicie inna od oryginału. Kanciaste kontury, nieproporcjonalne ciała, wielkie oczy z charakterystycznymi spiralami zniknęły na rzecz bardziej klasycznych wizerunków postaci. Co dziwne, sporo grafik z poprzedniczki ostało się w sequelu, szczególnie tych nawiązujących do wydarzeń sprzed pół roku. I tak, np. Kurisu w większości gry występuje w niezmienionej wersji. Zmianę stylu najlepiej obrazuje jedna ze scen, w której Rintaro zauważa podobieństwo w wyglądzie Kagari do swojej zmarłej ukochanej.











Spotkałam się ze skrajnymi ocenami nowego stylu graficznego - jedni go krytykują za "tani" wygląd i podobieństwo do kreski typowej dla anime, drudzy chwalą za idealne oddanie ponurego klimatu produkcji. Osobiście, pierwsza styczność z grafiką Zero była dla mnie szokiem, jednakże szybko się do niej przyzwyczaiłam. Z biegiem czasu stwierdzam nawet, iż niektóre postacie wyglądają lepiej niż w poprzedniczce - na plus zaliczam Rintaro (który przygarbiony wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy, i tak miało być!) oraz  Suzuhę, która z nowym stylem graficznym zyskała trochę powagi.

Nie jestem natomiast do końca przekonana, co do mieszania starego stylu graficznego z nowym. O ile taki zabieg da się uzasadnić (przedstawianie wydarzeń z przeszłości), tak taka mieszanka zwyczajnie wygląda źle.

Mechanika Zero nie odbiega zbytnio od tej zaprezentowanej w poprzedniczce, tj. Rintaro ponownie używa swojej komórki, aby sterować biegiem wydarzeń. Poza sztywnym podziałem na dwie ścieżki, Amadeusa oraz podróży w czasie, nie zmieniło się nic. Warto jednak wspomnieć, iż wybory dokonywane przez bohatera są bardziej niejednoznaczne - podczas, gdy w S;G mieliśmy jasny wybór, czy coś zmienić, czy nie, tutaj zdarzy nam się o czymś zadecydować, nie znając żadnej z konsekwencji.












Przejście gry z dwoma ścieżkami i wszystkimi zakończeniami zajęło mi ok. 30 godzin, czyli tyle samo, co oryginalnego Steins; Gate. Obie historie spodobały mi się w równym stopniu, głównie za sprawą intensywności wydarzeń i licznych scen akcji. Jeśli narzekaliście na ślimacze tempo oryginału, nie przejdźcie obojętnie obok sequelu! W Zero co chwilę coś się dzieje, a im dalej, tym fabuła coraz bardziej przyspiesza. Zapewniam, że od początku do końca nie będziecie się nudzić!

Ostatecznie, nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, czy bardziej lubię jedynkę, czy Zero. Choć oryginalne Steins; Gate jest spójną historią, Zero idealnie ją rozwija i dopełnia. Także, podsumowując, obie produkcje są wyjątkowe na swój sposób i razem tworzą jeden długi tytuł. Oczywiście gorąco polecam i jednocześnie ostrzegam, iż bez poznania jedynki, nie ma sensu rozpoczynać zabawy z sequelem.

P.S. Europejska kopia gry na PS Vitę zawiera błąd - ilustracje w galerii są w małym rozmiarze i rozmazują się po bokach. Bug naprawia najnowsza łatka, ta jednak z kolei usuwa wszystkie dotychczasowe sejwy i przestawia domyślne ustawienia m.in. głosy postaci. Radzę zatem zaktualizować grę przed jej rozpoczęciem.


~Galeria~



***


Znalezione obrazy dla zapytania steins gate zero box

Szczegóły wydania:
Deweloper: 5pb.
Wydawca: PQube
Data wydania: 25.11.2016
Gatunek: visual novel
Platforma: PC, PS3, PS4, PSV
Voice acting: tak
Animacje postaci: tak

Edycja pudełkowa: sklepy internetowe
Edycja cyfrowa: PSN, Steam




[Recenzja VN] Steins; Gate ~Wiadomość z przyszłości~


"Love is the one thing we're capable of perceiving that transcends the dimensions of time and space", to cytat z filmu Interstellar, opowiadającego o podróży przez czas i miejsce w celu ratowania ludzkości przed katastrofą ekologiczną. Powyższy cytat idealne pasuje również do recenzowanej powieści interaktywnej, Steins;Gate, która z dziełem braci Nolanów ma znacznie więcej wspólnego: wierne oddanie teorii mechaniki kwantowej, wypowiedzenie wojny prawom wszechświata oraz bycie moimi ulubionymi produkcjami w swoich gatunkach (Interstellar - film, Steins;Gate - visual novel).

Zazwyczaj szerokim łukiem omijam produkcje z ewidentnym haremem dla głównego bohatera, ale jakoś tak wyszło, że skusiłam się do zakupu Steins;Gate. O samej fabule nie wiedziałam zbyt wiele (w zasadzie tylko tyle, że koleś ma mikrofalówkę z funkcją wehikułu czasu), jednak przemówiła do mnie tematyka sci-fi; dodatkowo, w podobnej produkcji, WEE, na jednego mężczyznę też przypadało multum kobiet, a mimo to historia mnie wciągnęła. I szczerze, teraz trochę mi wstyd, że tytuł odkryłam tak późno i miałam wobec niego nieuzasadnione obawy; wszakże gra to najlepsza visual novel w jaką przyszło mi zagrać.

Opowieść zaczyna się 28 lipca 2010 roku. Rintarou Okabe, samozwańczy szalony naukowiec wraz z przyjaciółką z dzieciństwa, Mayuri, uczęszczają na wykład znanego badacza podróży w czasie. Podczas konferencji Rintarou odczuwa coś na kształt trzęsienia ziemi, jednak wydaje się być jedynym, który to zauważa. Mężczyzna wybiega na dach i widzi dziwny metalowy obiekt, emitujący złowrogą aurę. Wracając z powrotem na wykład, bohater spotyka Kurisu Makise, osiemnastoletnią wschodzącą gwiazdę w dziedzinie psychofizyki, którą po zakończonej prelekcji odnajduje martwą na jednym z opuszczonych pięter budynku. Uciekając w panice, Rintarou wysyła SMSa do przyjaciela, Daru, z opisem zaistniałej sytuacji. W momencie wciśnięcia przycisku "wyślij" przed oczami bohatera zaczynają rozgrywać się dantejskie sceny: przechodnie nagle znikają, a na dachu budynku, z którego bohater dopiero co wybiegł, znajduje się rozbity satelita. Gdy Rintarou wraca do domu, odkrywa że to wydarzenie zmieniło wszystko i nic - świat nadal funkcjonuje i ma się dobrze, tyle że jego mieszkańcy mają trochę inne wspomnienia od niego samego...


Przytoczone wydarzenia to zaledwie prolog do pełnoprawnej opowieści, w której protagonista wraz z grupką przyjaciół przez przypadek odkrywają wehikuł czasu, majsterkując przy starej mikrofalówce. Ten absurdalny pomysł na fabułę (podpimpowany sprzęt AGD największym wynalazkiem ludzkości) to jednak nie element komediowy, a fantastyka naukowa w najprawdziwszym wydaniu. O ile o samej konstrukcji wehikułu czasu nie trzeba w ogóle dyskutować (totalna bzdura), tak większość zaprezentowanych teorii ma odbicie w rzeczywistości - przy czym nadal trzeba pamiętać, że to tylko założenia, nic naukowo udowodnionego! Poczucie realizmu budowane jest dodatkowo przez ulokowanie bohaterów w prawdziwym miejscu (dzielnica Akihabara, Tokio) oraz włączenie do opowieści autentycznych osób i organizacji (John Titor, CERN). Biorąc to wszystko pod uwagę, Steins;Gate to całkiem przekonujące dzieło sci-fi i nie trzeba być znawcą astrofizyki (chociaż nie zaszkodzi mieć zaplecze wiedzy), aby zrozumieć i docenić naukowy aspekt produkcji.

Steins;Gate traktuje głównie o podróżach w czasie oraz związanych z nimi skutkach dla świata i jednostki, jednakże przez całą produkcję przewija się drugi motyw - subkultura otaku. Przyjaciele Rintarou są w mniejszym lub większym stopniu fanami m&a i kultywują swoją pasję na różne sposoby, np. Mayuri szyje cosplaye, Daru zagrywa się nocami w gry eroge. Ponieważ cała grupka praktycznie mieszka razem w tzw. laboratorium (bardziej przypominającym graciarnię) zainteresowania bohaterów mają ogromny wpływ na naszego protagonistę. Głównym tego przejawem jest m.in. żargon, który tworzą najróżniejsze zwroty i cytaty - począwszy od łatwego do zgooglowania "moe", po absurdalne frazesy znane chyba jedynie największym otaku. W grze oczywiście znajduje się słowniczek z definicjami poszczególnych słów, ale dla osoby nieobytej z tego typu kulturą (np. mnie) nadal może to brzmieć jak bełkot. Niektórym bohaterom zainteresowania weszły zdecydowanie za mocno i tak np. Faris wykształciła coś na wzór drugiej jaźni, charakteryzującej się ekscentrycznym zachowaniem i dodawaniem "nyan" na końcu każdego zdania. Poza komediowym zabarwieniem pewnych sekcji subkultura otaku nie zdaje się wnosić nic więcej do opowieści i, szczerze mówiąc, mocno mi się gryzła z poważniejszą częścią historii. Łącząc absurdalny humor z niekiedy bardzo mocnymi scenami śmierci i przemocy, twórcy stworzyli potworka Frankensteina, który może nie jest odrażający, ale jednak wyraźnie widać, iż jest pozszywany z niepasujących do siebie elementów. Dla mnie cały ten wątek jest absolutnie zbędny, mimo to potrafię zrozumieć entuzjazm innych, szczególnie fanów m&a.


Zwykły człowiek, dla którego gra to przede wszystkim rozgrywka, również ma się czym zachwycić, ponieważ Steins;Gate stoi fabułą i postaciami. Przewodnim motywem tytułu jest podróż w czasie i jej konsekwencje, ale bohaterowie nie przemieszczają się tak po porostu z przeszłości w przyszłość i odwrotnie - technologia, którą wynalazła i używa nasza gromadka, działa na zasadzie efektu motyla. Nie chcę więcej spojlerować, bo nie od tego jest recenzja, zatem dodam tylko, iż wątek ten jest zrealizowany perfekcyjnie. Wydarzenia są absolutnie nieprzewidywalne, miejscami przerażające, a cel, do którego zmierza protagonista okazuje się być wręcz heroiczny. Jak wspominałam wcześniej, ton całości jest bardzo nierówny - scen komediowych jest naprawdę sporo, jednakże im dalej, tym więcej krwi, potu i łez. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że od pewnego momentu historia to już bardziej horror niż dramat (co może pójść nie tak zmieniając przeszłość?). Opowieść rozpoczyna się powoli i wolno się rozkręca, ale dla drugiej połowy warto przecierpieć początkowe rozdziały; naprawdę, jest na co czekać!

Tytuł to czysta visual novel, ale i tutaj nie zabraknie wątków romantycznych. Na pierwszy rzut oka Steins;Gate wygląda jak odwrócona wersja gry otome (jeden bohater i zgraja postaci kobiecych), jednakże prawda jest z goła inna. Potencjalne partnerki nie są typowymi love interest dla bohatera; z większością nawet nie da się rozwinąć satysfakcjonującej relacji, a i samym protagonistą targają różne uczucia do nich. To raczej pewne przystanki w podróży, której celem jest prawdziwa miłość, Kurisu. Historia tej bohaterki jest tą kanoniczną i wszystkie wątki powoli do niej zmierzają. Zakończenia pozostałych dziewczyn podpadają zatem trochę pod bad endingi, alternatywne ścieżki "co by było, gdyby bohater zatrzymał się w tym miejscu". Mi ten zabieg bardzo przypadł do gustu. Ma on sens, dodaje sporą dawkę tragizmu do fabuły i, przede wszystkim, nie traktuje kobiet przedmiotowo - to pełnoprawne postacie, które mają swój rozum i inne cele niż klejenie się do protagonisty. Przy okazji, Rintarou również przedstawiony jest jak człowiek, a nie jak samiec alfa, przed którym trzeba ukrywać swoje żony i córki.


Rozwijając myśl z poprzedniego akapitu, protagonista to bardzo ciekawa persona. Rintarou poznajemy jako cudacznego, odrealnionego mężczyznę, który podaje się za szalonego naukowca, Hououina Kyoumę, walczącego z Organizacją (coś w stylu Illuminati). Początkowo bohater to taka kreskówka - totalnie przerysowany typ, traktujący swoich przyjaciół jak sługi ciemności. No po prostu chodzący błazen. Z czasem jednak Rintarou nie tyle się zmienia, co odkrywamy jego prawdziwą twarz i ta okazuje się być jak najbardziej ludzka. W swojej masce szalonego naukowca bohater jest równie zabawny, co irytujący, ale gdy już ją zerwiemy, ukazuje się bardzo sympatyczna i immersyjna postać. Paradoksalne, chłopak udaje szaleńca, aby być cool, natomiast jest najfajniejszy, gdy jest zwyczajnie sobą.

Pozostałe postacie prezentują się nie gorzej od naszego protagonisty. Drugie skrzypce fabularnie (pierwsze pd względem wiedzy i intelektu) gra Christina Kurisu, bystra naukowiec, którą bohater odnajduje żywą po jej domniemanej śmierci w prologu. Dziewczyna dołącza do zespołu, gdy widzi owoce starań "laborantów" - w pełni działający, aczkolwiek nie wiadomo na jakich zasadach, wehikuł czasu. Od tego momentu prace nad jego ulepszeniem znacznie przyspieszają. Kolejną niezastąpioną postacią jest Mayuri, przyjaciółka z dzieciństwa Rintarou. Dziewczyna, choć nie grzeszy rozumem, jest podporą zespołu w trudnych chwilach. Daru, drugi i ostatni mężczyzna w teamie, to hardcorowy otaku i "super hacka" - genialny haker, potrafiący włamać się do każdej sieci. Plejadę postaci głównych zamykają: Faris (szalona kelnerka w maid cafe), Lukako (nastoletni znajomy Rintarou, który ma wszelkie predyspozycje, aby uchodzić za kobietę), Moeka (dziwna i małomówna blondynka, która z jakiegoś powodu porozumiewa się SMSami) oraz part-time warrior, Suzuha (zabawna i pogodna pracownica sklepu na dole). Co ciekawe, wszystkie postacie bardziej lub mniej da się polubić. Na początku przygody dostałam alergii na Faris: irytował mnie jej sposób mówienia i wpierniczanie się Rintarou do rozmów, ale ostatecznie doceniam kreację bohaterki; ujęła mnie nawet jej walka o marzenia i łatwość z jaką przyszło jej je poświecić. Najgorzej zdecydowanie prezentuje się Mayuri. Dziewczyna przez całą historię nie przebywa kawałka drogi - poznajemy ją jako potulnego, wyrozumiałego aniołka i taka pozostaje do samego końca.

Steins;Gate na tle innych visual novel wyróżnia się specyficzną mechaniką rozgrywki. Zamiast prostych wyborów w jakim kierunku poprowadzimy bohatera, przebiegiem historii sterujemy za pomocą telefonu. Komórka bohatera ma wiele funkcji, tymi najważniejszymi są jednak podstawowe SMSowanie i dzwonienie. To właśnie za pomocą tych dwu opcji możemy sterować wehikułem czasu, tym samym zmieniając tok fabuły. Samych wyborów nie ma zbyt wiele i w większości są one zero-jedynkowe, Steins;Gate to zatem bardziej powieść, niż powieść interaktywna.

Tytuł jest zadziwiająco długi. Przejście całości (wszystkie poboczne zakończenia i to prawdziwe) zajęło mi ok. 30 godz. (!). Dla porównania, przeliczając tekst na strony książki, wyszłaby nam ok. dziewięciuset-stronicowa kniga. Steins;Gate to kawał lektury i niektórych może znużyć powolny początek, ale jak już wspominałam, warto zacisnąć zęby, bo dalsza część historii wbija w fotel.


Absolutnie nie dziwi mnie fakt, że Steins;Gate w pewnych kręgach uważany jest za najlepszą visual novel, ba, sama podzielam to zdanie! Dopiero co skończyłam grę, a już mi tęskno za kolejnymi przygodami. Jestem mega nahajpowana na kolejną część serii, Zero, która co prawda jest alternatywną wersją historii, jednak mi w zupełności wystarcza, że powrócę do tego świata i spotkam ponownie te same postacie.



* * *


https://static.giantbomb.com/uploads/scale_small/9/97089/2781877-vita.jpg
Szczegóły wydania:
Deweloper/wydawca: 5pb. games, Nitroplus
Data wydania: 15.10.2009 (JAP) | 30.04.2014 (ENG)
Gatunek: visual novel
Platforma: PC, Steam, PS3, PSV
Voice acting: tak
Animacje postaci: tak


Edycja pudełkowa: sklepy, aukcje internetowe
Edycja cyfrowa: Steam, PS Store: Vita, PS3