Recenzja | Office Lovers


Praca w korporacji zaiste przypomina pole bitwy - z jednej strony nacierają deadline'y, z drugiej nadgodziny, a wszystkim tym przewodzi wiecznie niezadowolony szef. Czy na tym pobojowisku wśród krwi, potu i łez nasza bohaterka odnajdzie miłość?


W grze przyjdzie nam wcielić się w szarą pracownicę biurową w wielkiej korporacji produkującej kosmetyki. Nasza heroina nie odznacza się niczym, prócz pracoholizmu, co widać po zerowej ilości zaproszeń na randki, to jednak się zmienia, gdy  któregoś dnia przed świętami dziewczynę spotyka nie lada zaszczyt dołączenia do zespołu przygotowującego specjalny bożonarodzeniowy zestaw dla kobiet. Od tego momentu będziemy musiały zdecydować jaki kosmetyk obierzemy sobie za cel oraz z którym z współpracowników zacieśnimy stosunki.


Recenzja: Destiny's Princess: A War Story, A Love Story


Destiny's Princess jest drugą otomką wypuszczoną przez Dogenzaka Lab na platformie Steam a moim pierwszym spotkaniem z grami tego studia. Na bieżąco śledzę coraz to nowsze ich produkcje i widząc obecne trendy, obawiam się, że jeszcze przez długi czas nie otrzymamy od nich równie dobrego tytułu co niżej recenzowana perełka.


Gra przedstawia nam alternatywny świat, w którym wszystko byłoby piękne, gdyby demony nie rozpanoszyły się po ziemi. Naszą bohaterkę Sayę poznajemy w nie najlepszym momencie, gdy jej zamek płonie, a ludność jest masakrowana przez bestie z piekła rodem. Młoda księżniczka w akcie desperacji sięga po rodowy sztylet, pamiątkę rodzinną, która wedle słów jej ojca może zdziałać cuda w krytycznej sytuacji. Saya w ostatniej chwili zostaje uratowana przed zębiskami potwora przez małego, pokracznego demona ukrywającego się w sztylecie, który to oferuje księżniczce układ - ratunek dla mieszkańców w zamian za jej krew. Dziewczyna przystaje na ofertę i niedługo potem budzi się w swoim łóżku. Zamek okazuje się być póki co bezpieczny, to jednak nie koniec zmian zaprowadzonych przez demona. Wychodzi na jaw, iż piątka bliskich bohaterce osób zostaje zastąpiona nieznanymi jej ludźmi, którzy co prawda posiadają adekwatne wspomnienia, ale wyglądają i zachowują się inaczej od oryginałów. Wkrótce dowiadujemy się, że piątka mężczyzn to znamienici bohaterowie z innych światów, którzy mają zapobiec ponownemu upadkowi włości Sayi. 


Recenzja | The Amazing Shinsengumi: Heroes in Love


Nie da się ukryć, że Japończycy wykazują specyficzną lekkość w ukazywaniu losów swoich bohaterów narodowych. Żeby nie szukać daleko przykładów: oto mamy otomkę o tytule The Amazing Shinsengumi, która przedstawia (z olbrzymim przymrużeniem oka) pięć wybitnych postaci Japonii XIX wieku. Dla nas, Polaków, może wydawać się dziwne (a wręcz kontrowersyjne) wydawanie gry, w której romansujemy ze znamienitą postacią historyczną, ale Japończycy jak widać nie mają z tym problemów. Nawiasem mówiąc, ciekawie byłoby zobaczyć otomkę z polskimi bohaterami, jak chociażby Kościuszko, Paderewski czy Piłsudski. Już widzę te nagłówki TVNu i Gazety Wyborczej...


Historię rozpoczynamy, jako młoda mieszkanka Kioto (imię i nazwisko do wyboru), której świat właśnie się wali na głowę. Nasz dom, jak i sąsiedztwo stoją w ogniu, a my z resztą domowników próbujemy ugasić pożar. Gdy wszystko wydaje się już stracone, na pomoc przybywa Shinsengumi - elitarny oddział policji, o dość zszarganej opinii wśród mieszkańców. Ogień zostaje stłumiony a nasza bohaterka zaproszona do kwatery głównej do czasu znalezienia nowego lokum.

Recenzja | Seduce me the Otome


Demony od dawien dawna fascynowały ludzkość. Znane z mitologii, podań ludowych i wierzeń religijnych, są nieodłącznym elementem wielu kultur na całym świecie. Powszechnie kojarzone z grzechem, nieczystością i ogólnie pojętym złem, mają bezsprzecznie w sobie coś interesującego i pociągającego. Nic dziwnego zatem, że ktoś w końcu wpadł na pomysł, aby w grze o randkowaniu przedstawić demony, jako obiekty naszych westchnień. Tak oto powstała otomka o wdzięcznym tytule Seduce me (uwiedź mnie).


Gatunek powieści wizualnych przybył do nas z Japonii i to głównie tam się rozwija. Większość tytułów jest nieosiągalnych dla szarego fana z powodu barier językowych, ale dzięki rosnącej popularności na zachodzie, coraz więcej tytułów zostaje tłumaczonych na język Szekspira. Ale czy to oznacza, że Japończycy mają monopol na visual novele i wszystko na rynku pochodzi od nich? Jak się okazuje, wcale nie.

Recenzja | Norn9: Var Commons


"Według legendy ta pomarańczowa gwiazda, Arcturus, jest mężem tamtej białej, Spiki. Obie są od siebie bardzo oddalone, ale w każdej sekundzie Arcturus zbliża się do swojej żony. To zjawisko... jak mu było? Ruch własny? Za jakiś miliard lat w końcu będą mogli być blisko siebie, niczym kochankowie. Romantyczne, nie sądzisz?"
(Mikoto, ścieżka Natsuhiko // tłumaczenie autorskie)



Norn9: Var Commons to jedna z trójki visual noveli wydanej do tej pory na zachodzie przez amerykańskiego dobrodzieja Aksys oraz jedna z dziesiątek gier japońskiego dewelopera Otomate. Gra zadebiutowała na platformie psp w 2013 roku w Kraju Kwitnącej Wiśni, i szybko, bo już dwa lata później, zacumowała do brzegów Ameryki w odświeżonej wersji na ps vitę.

Gra zabiera nas do alternatywnego świata, w którym obce jest pojęcie wojny. Wszelkie konflikty międzynarodowe są rozwiązywane dyplomatycznie, ludzie nie wiedzą czym jest broń a nad ogólnoświatowym pokojem czuwa tajemnicza organizacja The World, wzbudzająca po równo szacunek i strach we wszystkich warstwach społecznych.

W tym (z pozoru) wspaniałym świecie jesteśmy wciśnięci w buty załogi statku Norn - masywnej latającej kuli, służącej zarówno za hotel ,jak i taksówkę do przewózki naszych bohaterów. Nasza kompania składa się z magicznie uzdolnionej młodzieży, zwanych "esperami", którzy niejako wybrani przez The World suną po niebie, aby przysłużyć się obronie pokoju na świecie. Ale jak to zawsze bywa, nic nie jest takie, jakie się wydaje.