Dark Souls II | japońska edycja kolekcjonerska


Cześć! Przychodzę dzisiaj do was z czymś nietypowym - edycją kolekcjonerską gry z mojej ulubionej serii. Mimo, że nie bardzo pasuje to do tematyki bloga, kolektorka jest tak cudowna, że aż szkoda mi nie podzielić się wrażeniami z jej odpakowania!


Ze względu na moje słabe nerwy nie powinnam być fanką serii SoulsBorne, ale tak się dziwnie złożyło, że kocham Soulsy jak żadne inne gry. Wszystko zaczęło się od let's playów z Dark Souls 1 na youtubie, których każdy odcinek śledziłam z wypiekami na twarzy. W tym czasie nie miałam ps3 i nie wyszła jeszcze wersja PC, dlatego musiało mi wystarczyć "jak ktoś inny gra". Jak można się domyślić, fascynacja serią nie trwała długo; w końcu bycie biernym obserwatorem, a graczem rzuconym w wir akcji to dwa różne doświadczenia. Gdy zakończył się let's play, umarło moje zainteresowanie grą.

Rok później ogień zapłonął ze zdwojoną siłą. Tamtej zimy spotkałam mojego chłopaka, a w jego biblioteczce z grami znalazłam Demon's Souls. Nie wiem jak to możliwe, ale poprzednik DS1 (a zarazem pierwsza część serii) spodobał mi się bardziej, niż opiewana "jedyneczka". Moja obsesja sięgnęła zenitu - każdego dnia przed snem planowałam kolejne ruchy i jak szalona zaczytywałam się w absolutnie obłędnym lore świata. Potem była walka o platynę - nie wiem dokładnie ile godzin farmiłam jeden kamyczek (pure bladestone D:), ale była to z pewnością liczba dwucyfrowa. Mimo zszarganych do granic możliwości nerwów, cieszyłam się jak dziecko, widząc wpadający pucharek.

Do dzisiaj to Demon's Souls stoi na szczycie mojego soulsowego podium, aczkolwiek jeśli zapytać mnie o tę jedyną ulubioną grę, bez wahania odpowiem: Bloodborne.

Tak w skrócie wygląda początek mojej przygody z Soulsami. Podobne historie przeżyłam z innymi grami, ale to temat na następny raz. Teraz czas na rozpakowanie :)

Jeszcze przed otwarciem pudła chciałabym gorąco podziękować Ranalcusowi z bloga Fejwsi FigureCollection za ściągnięcie kolektorki z drugiego końca świata. 
Wielkie dzięki, Ran! Jesteś najlepszy! :D

Japońska edycja kolekcjonerska Dark Souls II mocno różni się od europejskiego/amerykańskiego odpowiednika. W skład edycji z Kraju Kwitnącej Wiśni wchodzą:

  • kolekcjonerskie czarne pudełko z nakładką
  • standardowa edycja gry
  • kod do pobrania dwóch wyjątkowych broni do gry
  • soundtrack
  • dwustronny plakat (mapa, rynsztunek)
  • alternatywna okładka do gry
  • artbook (format a4, 178 stron, kredowy papier, kolor) z ochronną nakładką (slipcase)
  • drewniana skrzynka z replikami czterech broni i czterech tarcz z gry
  • dokument z opisami replik

* * * Pudełko * * *





* * * Gra i soundtrack * * *







* * * Plakat (mapa/rynsztunek) * * *




* * * Alternatywna okładka do gry * * *




* * * Artbook * * *











 * * * Repliki broni i tarcz * * *







* * *

MOJE WRAŻENIA: Po pierwsze, bardzo się cieszę z posiadania tej edycji! Kolektorka prezentuje się świetnie i zawiera całkiem praktyczne gadżety. Najbardziej cieszy artbook, który (o dziwo) jest w całości po angielsku! Widać Japończycy wiedzą, że pełnoprawny artbook zaczyna się od formatu a4 i 100+ stron. Drugą najfajniejszą rzeczą w pudle jest mapa - co tu dużo mówić, jest piękna i ogromna! Skrzynka z replikami jest ciekawa, ale bądźmy szczerzy, mało praktyczna. Wyeksponowana na półce wygląda fenomenalnie, chociaż wpierw trzeba mieć na nią miejsce (a ja obecnie takowego nie posiadam :/). Zarówno drewniana skrzynka i repliki są dobrze wykonane i z masą szczegółów. Najbardziej zaintrygowała mnie wymienna okładka - wiem, że to dość powszechny gadżet w japońskich grach (Soul Sacrifice, FF Dissidia, Hakuoki: Kyoto Winds), lecz (z tego, co zauważyłam) te zazwyczaj są dwustronne (jedna z tyłu tej drugiej). Niemniej jednak, z owej okładki nie na pewno nie skorzystam, gdyż ta standardowa jest obłędna! Soundtrack znajduje się w zwykłym pudełku do gier na ps3, ale choć dziwne, to również jest często powszechne w japońskich wydaniach.

Japońska edycja kolekcjonerska DSII to niestety jedyna tak bogata kolektorka z tej serii, także nie spodziewam się kupować ich więcej, aczkolwiek nigdy nic nie wiadomo ;)


Recenzja | Love Magic 2


Kocham gry Hanabi za ich lekkość, humor i oryginalność, ale wśród ogranych przeze mnie tytułów tylko Love Magic zapisał się w moim sercu złotymi zgłoskami. Sezon pierwszy był fenomenalny; śmieszyły komiczne sytuacje, poruszały pełne napięcia sceny i smuciły te, który smucić miały. Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się, że część druga utrzyma poziom poprzedniczki i faktycznie... go nie utrzymała... bo wręcz podniosła!


Gwoli przypomnienia, Love Magic to darmowa mobilna gra studia Hanabi opowiadająca o przygodach Derryth, nastolatki, która pewnego dnia dowiaduje się, że jest czarownicą. Dziewczyna wkracza do świata magii z kocim chowańcem, Minuetem, u boku oraz swoją pierwszą miłością na celowniku, wszakże czary to najlepszy sposób na zdobycie męskiego serca! Paris niestety szybko okazuje się być fatalnym wyborem dla początkującej wiedźmy - jakby nie patrzeć nasze ciacho to łowca czarownic! Gdyby tego było mało, chłopak odkrywa, że nowa użytkowniczka magii pojawiła się w mieście i szykuje podstęp, aby odkryć jej tożsamość! Czy może być jeszcze gorzej? Tak, gdy między tę dwójkę wkracza osoba trzecia.


 Recenzja pierwszego sezonu Love Magic



Sezon drugi bezpośrednio kontynuuje wydarzenia z części pierwszej: Derryth o włos uniknęła zdemaskowania, przez co podstęp Parisa spalił na panewce. Dziewczyna wraz z Minuetem wracają do domku babci, gdzie odkrywają kradzież rodzinnego grymuaru. Ale to tylko początek kłopotów naszego duetu... 

Sequel Love Magic posiada wszystko to, co poprzedniczka: lekkość w opowiadaniu historii, nieskomplikowaną fabułę, niebanalny humor, nieprzewidywalny scenariusz i fantastycznych bohaterów, dodając to tej, już genialnej, kombinacji garść autoparodii  i trudnych wyborów. Na Derryth czeka sporo decyzji, nie tylko związanych z dwoma chłopakami, ale też innymi osobami z jej otoczenia. Podziwiam Hanabi za to jak zręcznie manewruje historią, abyśmy zadbali nie tylko o naszego wybranka, ale też o pozostałych bliskich bohaterki.

Sama kradzież księgi czarów, choć z pozoru banalna, prowadzi do nieprzewidywalnych wydarzeń, które nie tylko rozpoczynają nowe wątki, ale i zamykają te jeszcze niedomknięte z sezonu pierwszego. Powracają znane już wcześniej postacie, ale tym razem z nowymi celami i motywacjami w życiu. Największą jednakże zmianę zaliczy nasze trio: Derryth, Minuet oraz Paris, których losy jeszcze mocniej się zacieśnią pod wpływem nieuniknionej konfrontacji z potężniejszym wrogiem. Jeżeli myślicie, że Minuet to nadal słodziak, a Paris to ciągle buc, na pewno mile się zaskoczycie. Sama kończąc sezon pierwszy, nigdy bym nie pomyślała, że to blondynek skradnie mi serce w kontynuacji, a nie stary poczciwy kocur.

Derryth jest jeszcze cudowniejsza niż w sezonie pierwszym; na początku historii dziewczyna dopiero raczkuje w dziedzinie magii i podejmuje lekkomyślne decyzje, kierując się nie dobrem ogółu, a własnymi zachciankami. Tutaj bohaterka jest już doroślejsza, pewniejsza siebie - zdecydowana pomagać w pierwszej kolejności swoim przyjaciołom, a jakby jeszcze było tego mało, jest badassem.

Zdawałoby się, że wraz z nową postawą Derryth produkcja traci na humorze, ale tak nie jest; faktycznie, pojawia się więcej scen dramatycznych i zmuszających do refleksji, ale to nadal stare dobre Love Magic z absurdalnym, niewymuszonym i niebanalnym humorem.

Chłopaki standardowo dają radę i nie idzie ich nie kochać, aczkolwiek fanki Minueta mogą się poczuć lekko rozczarowane. Prawdą jest, że sezon pierwszy trochę faworyzował naszego kociego towarzysza, który ze względu na osobowość, koneksje i pokrewny cel był naszym naturalnym pierwszym wyborem. Hanabi najwidoczniej zauważyło (lub taki był plan) ten dysonans pomiędzy popularnością obu panów, i tak w sezonie drugim to Paris ściąga na siebie całą uwagę. Nie oznacza to oczywiście, że Minueta jest mniej - obaj panowie dostali tyle samo czasu na ekranie oraz sekretów do wyjawienia, ale to historia Parisa obfituje w żar i emocje, podczas gdy relacja bohaterki z kocim chowańcem do końca pozostaje bardzo niejednoznaczna. Najlepiej to widać rozgrywając oba zakończenia - finał łowcy czarownic jest dłuższy, zabawniejszy i, przede wszystkim, obfitujący w płomienne uczucia, gdy ending kocura kończy się kameralnie i to zaraz po rozpoczęciu. Gdybym w drugim sezonie pałała tą samą miłością do Minueta co w części pierwszej, na pewno poczułabym się dotknięta zabiegiem twórców, ale, prawdę mówiąc, spłynęło to po mnie jak po kaczce, bo

#TeamParis

Innych nowości raczej nie doświadczymy, aczkolwiek Hanabi pobawiło się autoparodią w większym stopniu niż w sezonie poprzednim. Twórcy już nie tylko obśmiewają swoje poprzednie produkcje, ale i nabijają się z samego Love Magic oraz wewnętrznych opcji gry (np. brak przycisku skip). Pod tym względem najzabawniej wypada scena, w której Paris przedstawia bohaterce własnoręcznie stworzoną grę otome opowiadającą historię łudząco przypominającą odbyte przez nich przygody. O tytule już nawet nie wspomnę :)


W samej mechanice gry nie doświadczymy żadnych zmian. Grając, nadal trzeba pamiętać, że tytuł nie posiada opcji wczytania zapisu, a co za tym idzie, wszystkie podejmowane przez nas decyzje są permanentne. Wybory ponownie są podchwytliwe, ale intuicyjne. Rozczarowuje tylko finał, który cierpi na przypadłość Life is Strange - wszystkie nasze wcześniejsze wybory idą do kosza, a nasza ostateczna decyzja polega na wyborze jednego z chłopaków. W grach każdego innego studia byłby to zabieg niedopuszczalny, zważywszy jednak na mechaniki (czy raczej ich brak) tak charakterystyczne dla Hanabi, jestem w stanie im to wybaczyć.

Love Magic 2 to bardzo udana kontynuacja serii, która z miejsca skradła moje serce. Niestety, to już (najprawdopodobniej) koniec przygód Derryth i chłopaków, aczkolwiek widząc, jak wspaniałe sequele potrafi robić studio, nie omieszkam sprawdzić kolejnego sezonu Mystery Symbol.

* * *


Szczegóły wydania:
Deweloper/wydawca: Hanabi Media
Data wydania: 31 lipca 2017
Gatunek: otome / visual novel
Platforma: Android
Łączna liczba ścieżek: 2
Voice acting: brak
Animacje postaci: brak
Do kupienia na:
Wersja cyfrowa: Google Play


Mystic Messenger | Nowa data premiery i OP ścieżki V


Dzisiaj na swoim fanpage'u Cheritz ogłosiło przesunięcie daty premiery najnowszej historii na wrzesień. Na otarcie łez Koreańczycy zaprezentowali nam opening, który powita nas przy rozpoczęciu opowieści V.

Opóźnienie premiery ścieżki V wcale mnie nie zdziwiło, wręcz już zaczęłam je wieszczyć, widząc przemijające dni miesiąca. O ile dla mnie nie ma znaczenia, czy opowieść wyjdzie w sierpniu czy we wrześniu, zdaję sobie sprawę, iż wielu fanów zaboli fakt, że nie zagrają jeszcze w te wakacje. Niestety, MM jest produkcją, która wymaga od gracza punktualności i włączania aplikacji o różnych porach dnia, dlatego podczas roku szkolnego rozgrywka dla niektórych może być utrudniona. Szkoda, że Cheritz nie udało się wcześniej wydać ścieżki; na pewno byłaby hitem tego lata.

Wracając do openingu, słyszymy w nim aktorów głosowych wcielających się w V i Rikę oraz widzimy sceny obrazujące bliskość obu bohaterów. Ciężko cokolwiek sugerować po prawie dwu minutowym filmiku, ale w mojej głowie przodują dwie teorie:

1) MC i V będą tylko przyjaciółmi
2) w opowieści NIE wcielimy się w MC, a w Rikę lub... samego V (to drugie bardziej prawdopodobne)
 
Oczywiście tego typu gdybanie nie ma sensu, ale jest to całkowicie naturalne, czekając na historię, w grze, która już raz wyrwała się ramom gatunku.




A Wy jak sądzicie? Czy po takim openingu możemy jeszcze liczyć na romans pomiędzy MC i V?


Recenzja | Lost Alice cz.1/3


Sama będąc Alicją, czuję naturalny pociąg do dzieł z moją imienniczką w roli głównej. Oglądałam filmy i bajki, grałam w gry, czytałam mangę od QuinRose, natomiast powieść Lewisa Carolla przeczytałam dość późno w moim życiu i możliwe, iż to dorosłość sprawiła, że książka nie do końca przypadła mi do gustu. Drugim tego powodem była Alicja, pozbawiona wyrazistego charakteru i, co ważniejsze, ludzkiej reakcji na dziwy mające miejsce przed jej oczami. NTT Solmare w swoim autorskim tytule na szczęście odbiega od oryginału i serwuje nam prawdziwą protagonistkę z krwi i kości.


Lost Alice to gra o Alicji, która Alicją wcale nie jest. Wbrew tytułowi, bohaterką  jest Zosia, Marysia, Hania i Józia - wszystko to ponieważ Alicja jest tylko symbolem, rolą, w którą niechętnie wciela się, i z którą nijako walczy wykreowana przez nas postać. Rozbieżności z oryginałem jest o wiele więcej, dlatego jeśli myślicie, że to na pewno "kolejna wtórna reinterpretacja Alicji i mogliby w końcu coś swojego wymyślić" (też tak myślałam na początku), polecam zapoznać się z niniejszym tekstem.

Bohaterka budzi się w tajemniczym pomieszczeniu z ogromnym lustrem, nie pamiętając kim jest ani jak tu trafiła. Spotkawszy po drodze w nieznane trzech, niepokojąco zainteresowanych jej osobą, mężczyzn, dowiaduje się, iż trafiła do Krainy Czarów - miejsca będącym nie tyle światem alternatywnym, co opowieścią wykreowaną przez jej autora. Każdemu z mieszkańców przypada jakaś rola, która jest zarówno ich sensem istnienia jak i jarzmem, a nasza protagonistka zostaje Alicją, postacią centralną opowieści, której przyszłe przygody mają napędzać wykreowany przez autora świat. Ten koncept jednakże nie spotyka się z uznaniem naszej bohaterki i postanawia ona w trybie ekspresowym opuścić Krainę Czarów. To jednak nie będzie łatwe; zarówno mieszkańcy jak i autor od dawna czekali na przybycie Alicji i nie zamierzają jej teraz stracić.

Lost Alice to darmowa (mikrotransakcje) autorska gra studia NTT Solmare, które przoduje na rynku mobilnych otome. W swojej ofercie zgromadzili już dziesiątki tytułów, których większość może się chlubić wysoką jakością wykonania oraz sprawiedliwymi zasadami gry. Niestety, jak to z grami na sprzęt mobilny bywa, Lost Alice i siostrzane produkcje wymagają od nas pewnych nakładów finansowych oraz czasowych, aby czerpać maksimum zabawy z rozgrywki. To nie Mystic Messenger, w którym płacimy klepsydrami tylko za nasze błędy (omijanie chatroomów) lub nową zawartość - tutaj wirtualną walutą będziemy szastać co chwilę i to za samo czytanie historii. Wszystko to, ponieważ Lost Alice (jak i prawie wszystkie gry od studia) posiadają tzw. system biletowy, o którym rozpisywałam się już przy okazji recenzji Lust in Terror Manor; do tematu jednak wrócę później, gdyż jest parę zmian, o których warto wspomnieć. Jednym ten system przypadnie do gustu, innym nie (sama za nim nie przepadam), niewątpliwie jednak tytuł warto sprawdzić, choćby ze względu na główną bohaterkę i świat wykreowany.

Kraina Czarów jest magicznym miejscem, nie mniej dziwnym od tego książkowego. Znajdziemy tutaj Szalonego Kapelusznika wraz z herbacianymi imprezkami, Królową Serc i jej karcianą gwardię, Kota z Cheshire o wyjątkowo atrakcyjnej ludzkiej aparycji...? No tak, na potrzeby gry otome postacie męskie dotąd w formie zwierzęcej (Kot, Marcowy Królik) otrzymały ludzkie sylwetki (jedynie Biały Królik pozostał futrzakiem, ale kto wie ( ͡° ͜ʖ ͡°)). Pozostałych mężczyzn z oczywistych względów odmłodzono i upiększono, nadając im w większości ciekawe i wyraziste charaktery. Pojawiają się również zupełnie nowe persony, nieposiadające odpowiedników na papierze, ale zerżnięte inspirowane dziełem QuinRose: Joker, Strażnik Czasu, As oraz autorskie twory studia: Król Szachów i tajemniczy jegomość z lustra. Jak na małą grę mobilną postaci jest naprawdę sporo, do tego wciąż dochodzą nowe, ponieważ produkcja jest nadal rozwijana (widać dobrze się sprzedaje).

Najważniejszą postacią w tytule jest oczywiście Alicja. Ale nie jest to zwyczajna bohaterka, bo tak charyzmatycznej i zaradnej protagonistki to ze świecą szukać! Nasza dziewuszka jest odważna, inteligentna, nieufna, uparta i dumna, co wcale nie odbiera jej zarazem typowego dziewczyńskiego charakteru. W scenach romantycznych wypada naturalnie, a zdarza się również, iż sama podejmuje inicjatywę. NTT Solmare mogłoby mentorować co niektórym studiom (tak, wskazuję na ciebie, Dogenzaka Lab) w tworzeniu inspirujących bohaterek.

Bohaterów, z którymi przyjdzie nam przeżyć indywidualne przygody jest na tę chwilę siedem, przy czym zapowiedziane są kolejne dwie. Historie dzielą się na trzy trylogie, każda skoncentrowana na innym motywie i postaciach. Wydane jako pierwsze ścieżki Luka, Kyle'a i Jokera tworzą trylogię Baśniopisarza (The Episode of Spinner of Tales); Owen, Sidd i Chronus to trylogia Strażnika Czasu (The Episode of Timekeeper) ; natomiast trylogię Serca (nie ma jeszcze oficjalnej nazwy) niedawno zapoczątkował Ace (kolejne dwie postacie w przygotowaniu). Z racji, iż wszystkie trzy historie mocno się od siebie różnią, oczywistym będzie ich oddzielne recenzowanie. W tym poście zatem chciałabym się skupić na wydanej jako pierwszej, i jako pierwszej przeze mnie ukończonej, trylogii Baśniopisarza.

W tej historii głównym zadaniem Alicji jest odzyskanie straconych przez bohaterkę wspomnień. W poszukiwaniach pomoże nam jeden z dostępnych kawalerów: Luke (Szalony Kapelusznik), Kyle (Kot z Cheshire) lub Joker. Ścieżki wszystkich panów są niestety zwodniczo podobne i zdecydowanie bardziej koncentrują się na relacji pary, niżeli wątku głównym. Mamy sporo zwiedzania, sporo dyskutowania, ale czuć, że na dłuższą metę donikąd to nie zmierza i jedynie w przypadku Kyle'a jest to zabieg całkowicie uzasadniony. Na plus natomiast można zanotować niepewne intencje co niektórych bohaterów - wszakże rezydenci Krainy Czarów sporo ryzykują, pomagając naszej protagonistce. Podsumowując, pierwsza trylogia jest przegadana i nie do końca przemyślana, wady te jednak można jej wybaczyć, choćby tylko ze względu na to, iż wyszła jako pierwsza.


Wrażenia z poszczególnych ścieżek (kolejność rozgrywki): 

 

Kyle, Kot z Cheshire
Zadaniem Kyle'a jako Kota z Cheshire jest wodzenie za nos Alicję, tak aby ta nigdy nie odzyskała swoich wspomnień ani nie odnalazła drogi do świata rzeczywistego. Ale jego "ofiarą" nie pada tylko Alicja; chłopak mami również gracza swoją uprzejmością i wątpliwą lojalnością, którą dość szybko bohaterce deklaruje. Kyle jest ekscentryczny i tajemniczy, a przyklejony do jego twarzy uśmiech wzbudza jedynie nieufność. Czy bohater, którego jarzmo jest najcięższe ze wszystkich może mieć dobre intencje?

Widać mam dobrego nosa do rysowanych facetów, gdyż to kolejny przypadek kiedy rozpoczynam grę ścieżką najlepszego bohatera. Kyle nie ma sobie równych wśród pierwszej trójki; jest to w zasadzie jedyna postać z zauważalną głębią i intrygującym, nieprzewidywalnym scenariuszem. Uwielbiam wielowymiarowych pseudo złoczyńców, do tego z tragiczną historią, dlatego Kyle jest moim zdecydowanym faworytem.

Joker
Joker już przy pierwszym spotkaniu wydaje się być typem spod ciemnej gwiazdy, co zresztą wkrótce zostaje potwierdzone przez innych mieszkańców Krainy Czarów. Jak się okazuje, chłopak jest przestępcą, do tego już raz ukaranym za pewną zbrodnię, stąd jego wyalienowanie i samotna tułaczka. Mimo, iż zdrowy rozsądek radzi szeroko omijać typa, zakazana wiedza posiadana przez niego może przydać się Alicji w ucieczce.

Powyższy opis może brzmieć zachęcająco, jednakże postać Jokera to tylko ładna wydmuszka. Początek zapowiada się bardzo ciekawie, sam chłopak wypada tajemniczo, ale szybko zauważamy, że Joker ani nie jest niebezpieczny, ani nie towarzyszy Alicji z czystej ciekawości (lub zaspokojeniu żądzy napawania się nieszczęściem innych). To po prostu typowy good guy, który czasami lubi się podroczyć i zgrywać twardziela. Dla mnie, zmarnowany potencjał.


Luke, Szalony Kapelusznik
Szalony Kapelusznik, inaczej chodzący katering, to trzecia spotkana przez Alicję postać, i jedyny kawaler, którego intencje od początku są dobre i szczere - chronić dziewczynę za wszelką cenę. Poza złotym sercem, stylem emo oraz upierdliwością w pozostałych ścieżkach chłopak nie charakteryzuje się zupełnie niczym i łatwo zapomnieć o jego egzystencji. Mi zdarzyło się tego uniknąć tylko dlatego, że ktoś musiał napisać ten tekst.

Przechodząc do meritum, Luke to (moim zdaniem) najgorsza postać w całej grze, wliczając wszystkich kawalerów. Gość jest tak nudny i nijaki, iż nie miałam siły czytać jego kwestii i od połowy opowieści śledziłam jedynie główne wydarzenia. Postać zrobiona kompletnie bez pomysłu, nie odznaczająca się niczym.


* * *


Postaci pobocznych jest w grze jak na lekarstwo ale te, które już istnieją nadrabiają braki designem i tajemniczą aurą. Najbardziej w oko rzucają się Królowa Serc z wiecznie zakrytą twarzą oraz Baśniopisarz, który w sercach mieszkańców wzbudza po równo strach i respekt. Reszta bohaterów pojawia się epizodycznie i nie gra większej roli w narracji, miło jednak widzieć, że Kraina Czarów nie jest światem pustym.



Każdy z kawalerów posiada po trzy zakończenia: szczęśliwe (destined love), normalne (promised future) i złe (heartbroken). Finał historii jest determinowany za sprawą naszych wyborów, co ciekawe jednak, nawet wypełniając pasek sympatii po brzegi, nadal możemy wybrać inny ending, niż ten najlepszy. Za każdorazowe przejście gry otrzymujemy pakiet wirtualnej waluty i przedmiotów (ilość i jakość w zależności od "trudności" zakończenia), co jest bardzo miłym gestem i wielką pomocą przy starcie kolejnej ścieżki. Warto jednak pamiętać, iż ze względu na system biletowy (o którym więcej za chwilę) w żaden sposób nie możemy wczytywać gry ani powracać do wcześniej przeczytanych momentów (wyjątkiem są króciutkie, opcjonalne sceny romantyczne, za które musimy zapłacić).


* * *

Mechanika gry


Lost Alice działa na zasadach free to play, jednak darmowa rozgrywka oznacza sporo wyrzeczeń. Co cztery godziny otrzymujemy jeden story ticket, dzięki któremu możemy przeczytać kawałek historii. Każda ścieżka składa się z trzynastu rozdziałów (i zakończenia), te natomiast dzielą się na części, zazwyczaj od siedmiu do jedenastu. Jeden ticket popycha fabułę do przodu o jedną "część", także zanim dobrniemy do finału mogą upłynąć tygodnie. Aby było jeszcze trudniej, maksymalna pula biletów wynosi pięć; gdy dobrniemy do tej liczby, nowe tickety przestaną się produkować. W przeciwieństwie do gier od Abracadabry, "nadprogramowych" biletów można mieć nieograniczoną ilość, a dostajemy je w ramach nagrody lub kupując je za gotówkę.

Gra posiada trzy typy waluty: lapis, wonda oraz power. Lapisy można zdobyć na trzy sposoby: kupując za kasę, wykonując codzienne misje  lub otrzymać w nagrodę. Służą one głównie do przebierania naszego awatara w ciuchy premium. Wondę, podobnie jak powyżej, jest używane do zakupu ubrań, te jednak ze względu na łatwość zdobywania waluty w minigrze, są gorszej jakości. Power przydaje się do odnowienia energii w minigrze.

Na pewnych etapach historii pojawią się checkpointy, których ukończenie pozwoli nam brnąć dalej. Są dwa rodzaje "misji": attitude oraz sugar checkpoint. Pierwszy typ polega na zakupie odpowiedniej kreacji i zaprezentowania się w niej bohaterowi Ciuchy do wyboru są zawsze dwa: jeden dla burżujów - ładniejszy dla oka i atrakcyjniejszy dla bohatera, ale do kupienia wyłącznie za lapisy oraz wersja dla plebsu - brzydszy pod każdym względem, lecz dostępny za wondę (złoto). Na dłuższą metę wybór nie ma absolutnie znaczenia, prócz tych kilku wypowiadanych przez danego chłopaka linijek, jednak droższe stroje dają więcej punktów, a im więcej punktów, tym łatwiej nam rozgrywać minigry.


Sugar points są mocno powiązane z minigrami. Jeszcze na początku roku te były ciekawe i (nawet) angażujące, gdyż polegały na łapaniu przelatujących po ekranie słodyczy. Teraz jedyna dostępna minigra polega na porównywaniu statystyk naszego awatara z postacią innego gracza. Zmiana zdecydowanie debilna na gorsze, ponieważ nie mamy żadnego wpływu przebieg rozgrywki. Statystyki przeciwnika są ukryte, widzimy jedynie co ma na sobie, ale jest to bez znaczenia, ponieważ sumowane są punkty całej szafy, a nie tylko obecnie założonych ubrań. Nasz przeciwnik może na obrazku stać w samym bikini i bokserkach a i tak wygrać, gdyż ma całą szafę zawaloną ciuchami premium.

Punkty zdobywane za zwycięstwo w minigrze są niezbędne do przejścia sugar checkpoint, które pojawia się ok. pięciu razy w ciągu jednej ścieżki. Gra jest, niestety, zaprogramowana tak, aby trafiając na checkpoint, musielibyśmy poczekać i wyfarmić wymaganą ilość punktów. Niektóre progi punktowe są absurdalne, np. w jednej historii musimy uzbierać siedem tysięcy punktów na przestrzeni pięciu biletów, czyli jednego dnia. Mi zajęło to tydzień.

Podsumowując, system biletowy najlepiej posłuży umiarkowanym graczom - którzy specjalnie nie przywiążą się do historii, ale wystarczająco często będą do niej wracać, aby nabijać punkty niezbędne do pokonania checkpointów. Maniacy Lost Alice mogą się frustrować wymogami farmienia i czekania na nowe bilety, natomiast casuale będą aż do znudzenia zatrzymywać się na "bramkach kontrolnych".

* * *


Lost Alice nie posiada voice actingu, ale w tle cały czas przygrywają nam skoczne kawałki. Utworów muzycznych jest całkiem sporo i większość jest miła dla ucha. OSTu można posłuchać legalnie na youtubie.

Każdy jeden bohater posiada łącznie trzynaście różnych CG, z czego trzy (z prologu) są wspólne. Ilustracje są prześliczne, pełne żywych kolorów i przedstawiające scenę, mającą jakieś znaczenie dla całej historii.


Tła w grach visual novel od zawsze były moim oczkiem w głowie, i tutaj wypadają one fenomenalnie. Jest ich naprawdę dużo, większość z nich jest mocno surrealistyczna, oddając tym samym idealnie klimat Alicji w Krainie Czarów. Cieszy również fakt, że twórcy zaimplementowali opcję ukrycia tekstu, aby móc nacieszyć oko tymi cudeńkami. Najlepsze jest jednak to, że wraz z kolejnymi bohaterami i historiami dochodzą również nowe tła.


Poza głównymi ścieżkami jest w Lost Alice jeszcze sporo do roboty. Wręcz co chwilę jesteśmy zasypywani eventami, w których możemy zdobyć unikalne ubrania, przedmioty wspomagające rozgrywkę oraz specjalne historie poboczne, te jednak wnoszą niewiele do całej historii. Znacznie ciekawsze są spin-offy, najczęściej mieszające opowieść o Alicji z innymi baśniami lub świętujące urodziny danego bohatera. Te nagradzają nas na końcu przepiękną ilustracją (jak ta poniżej) i strojami, ale wymagają w zamian sporej ilość gotówki. Na szczęście po ukończeniu każdej ze ścieżek otrzymujemy za darmo historię poboczną z wybranym przez nas bohaterem.


Lost Alice jest niewątpliwie jedną z lepszych tytułów na sprzęt mobilny, dodatkowo całkiem popularną, zważywszy na to, iż otrzymała port na serwisie Facebook. Nie mam pojęcia jak działa owa wersja ani czy są zauważalne różnice w rozgrywce, ale zachęcam wszystkich do zapoznania się z tytułem, czy to na smartfonie, czy komputerze.

W tytule posta nie przypadkowo umieściłam "cz. 1/3". Przeszłam już historie kolejnej trójki: Owena, Sidda i Chronusa i zamierzam wkrótce krytycznie na nie spojrzeć :) Obecnie jestem za połową ścieżki Ace'a i tutaj zatrzymam się na dłużej, gdyż będę chciała upchnąć go wraz z pozostałą (jeszcze niedostępną) dwójką. Trochę przyjdzie nam poczekać, ale czuję, iż bardziej warto (P.S. historia Ace'a jest super <3).


* * *


Szczegóły wydania:
Cover artDeweloper/wydawca: NTT Solmare
Data wydania: 2016
Gatunek: otome / visual novel
Platforma: Android / Facebook
Łączna liczba ścieżek: 7 + (dalsze powstają)
Voice acting: brak
Animacje postaci: brak

Do kupienia / ściągnięcia na:
Wersja cyfrowa: Google Play